Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A wszystko to dzieje się w kajucie opalonej, gdzie przy nieustającym ogniu, temperatura wynosi 34° F. niżej zera. Ludzi, siedzących w tym pokoju, otacza, z własnego oddechu pochodząca, mgła, tak gęsta, że o trzy kroki nic nie mogą widzieć, a jeśli który z nich na chwilę zdejmie czapkę, bucha z niej taka para, jak z półmiska gorącej potrawy. Kto się odezwie głośno, a nie przez zaciśnione zęby, temu z ust, niby z armaty, wznosi się słup dymu, a kto zajęty jest jaką ciężką pracą, tego otacza gęsty obłok pary. Noże i widelce są tak zimne, że kto nie jada uważnie, temu łatwo przywierają do języka, zdzierając zeń skórę. Kto zaśnie, nie zakrywszy sobie czapką oczu, po przebudzeniu nie może ich otworzyć, bo mu przymarzną powieki. Nazewnątrz, nocą, w tej lodowej pustyni temperatura jest jeszcze o 6° niższą. I w te to straszliwe strony, w tę noc, która mrozi krew i odwagę, ośmielili się wedrzeć ludzie, by się zbliżyć do bieguna północnego.
Okręty ich przymarzły, ale oni już naprzód obmyślili przeciw temu środki zaradcze. Zabrali ze sobą sanie na których znajdowały się łodzie z kauczuku i żelaza, mogące pomieścić po sześciu ludzi. Zdecydowani byli, skoro lody powstrzymają ich statki, na saniach dalszą odbywać podróż, a gdzieby znowu napotkali otwarte morze — siąść w łodzie i dotrzeć do bieguna. Zabrali więc ze sobą sześćdziesiąt psów sybirskich, by zaprząc je do sań, ale już pod 79° szerokości psy rozchorowały się na skurcz szczękowy i wszystkie pozdychały.
Podróżnikom więc nie pozostało nic innego, jak samym wprząc się do sań; nie ulękli się i tego. Przez dwa tygodnie szli z trudem na zimnie 40°.
A gdy doszli do 82° 2’ szerokości, termometr na-