Strona:Matka cyranka.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Robiła to sama, bo mąż jej zginął niedawno bez wieści — zapewne zastrzelił go jakiś myśliwy. Na razie było jej przykro zostać samej, ale że musiała teraz troszczyć się o jajka zniesione w gnieździe, więc przestała się smucić.
W gnieździe tym znajdowało się już dziesięć jajek. Teraz siadła na nich, by je ogrzewać swym ciałem. Przecież z jajek tych miały powstać żywe istotki — należało więc dbać, aby się nie przeziębiły. To też, gdy cyranka schodziła z gniazda aby się posilić, wyrywała sobie z piersi piórka i przykrywała nimi jajka.
Pewnego ranka, gdy zeszła z nich, usłyszała jakieś podejrzane puknięcie w zaroślach wierzbowych obok gniazda. Nie zatrzymała się jednak, lecz sunęła dalej. Gdy powróciła do gniazda, zauważyła obok ślady nóg człowieka; nakrywa puchowa była rozrzucona, ale jajka wszystkie leżały nietknięte. Albo więc człowiek ten nie był nieprzyjacielem kaczki, albo spłoszyło go coś i odszedł.
Z dnia na dzień oczekiwała matka cyranka wyklucia się dzieci. Serduszko jej biło coraz mocniej, a jajeczka swe pieściła, jakby już były żywe. Pochylała się coraz ku nim i zdawało się, że rozmawia z nimi. Zapewne maleństwa zamknięte w skorupkach odzywały się, ale to „pip, pip” było tak cichutkie, że tylko