Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szła za nogą, a Słoń, ściskając w ręce pieniądze ukryte w kieszeni, szedł swoim zwykłym, ciężkim krokiem i mruczał. Nie czuł nawet, że mu woda za kołnierz spływała i błoto chlupało w podartych butach. Co mu tam dzisiaj deszcz!... taki pan z niego, setkę ma caluteńką i jeszcze coś w naddatku, to niechaj leje, jak z cebra.
No, patrzcie i on przecież wygrał po tylu latach!... Tylko co pocznie z temi pieniędzmi, nie myślał jeszcze.Wpierw musi się niemi nacieszyć, napatrzeć im, na pieścić niemi. O! jak mu żal będzie rozmienić jutro, albo nie — lepiej dopiero pojutrze ten piękny, bielutki banknot!... Ha! trudno — przecież go wiecznie tak w kieszeni nosić nie może i kułak za pugilares służyć ciągle nie będzie...
W szynku „pod trąbką“ było pełno... Z po za czerwonych firanek w oknach bił blask naftowych lamp i dochodził zmieszany chaos głosów, muzyki, śpiewów ochrypłym głosem, tłumiony pluskiem deszczu i szumem wiatru. Słoń postanowił przeczekać trochę ulewę, która i jemu wreszcie dokuczać zaczęła...
Wszedł i kazał sobie podać piwa, obwarzanków i dwa jaja na twardo, a dla Bijoux... dla Bijoux, zanim dostanie przyrzeczone kotlety a la Soubise, kupił spory kawał salcesonu. Usiadł w kącie, przy wolnym stole i jedną ręką skubiąc salceson, rzucał swojej przyjaciółce czworonożnej; drugiej bał się wyją z kieszeni, aby mu pieniądze same nie wyskoczyły i nie uciekły.
— Ha, ha! canaille, coquine — monologował swoim zwyczajem, spoglądając na sapiącą towarzyszkę,