Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja więcej nawet — odparłem — ja pogodziłem się z nim w duchu.
Dzwonek uderzył trzeci raz.
— Hurra! — odezwały się, jakby na komendę głosy w wagonach, powiały chustki, kapelusze, chaos wzmógł się jeszcze bardziej, maszynista gwizdnął, jakby klapę w piekle otworzono, i pociąg ruszył.
— Bywajcie zdrowi!...
Wróciłem ku drzwiom; tragarz jakiś z ogromną paką na plecach, rubasznym ruchem odtrącał kobietę, co wspinając się na palcach, spoglądała za odjeżdżającym pociągiem.
— Z drogi, babo!...
Kobieta skuliła się, jak spłoszona kura, i uskoczyła w bok, robiąc miejsce tragarzom i mnie.
Spojrzałem — była to matka lejtnanta Cisa...
Gęś była od niej szczęśliwszą — jechała z synockiem na wojnę.