Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawny kapral dostał się do szkoły, uczył się, pracował, harował, złożył egzamina i — awansował.
Dziwne bywają zrządzenia i psikusy losu; ten wyjątkowo był psim figlem, mianować oficerem Cisa i stawiać go nad kapralem Stefkiem!... może niesprawiedliwy, ale głęboki miałem żal do losów i fortuny.
To... to wydawało mi się naprawdę colossal dumm!...
Nie mogłem napatrzeć się na pana lejtenanta, którego fizyognomia jaśniała, jak zawsze, dumą i butą, a lata wprawdzie oszlifowały go trochę powierzchownie, ale zostawiły zawsze główne kontury rysów i całej postaci niezmienione.
Na pastucha dawnego jużby się był nie nadał, ale na fornala dworskiego, po zrzuceniu munduru i odpasaniu szabli, mógłby być w sam raz.
Z tym samym nosem zadartym impertynencko, z temi samem i szydłowatemi wąsiskami, stał jak c. k.Napoleon Bonaparte pod piramidami.
Drżyjcie Bośniacy!
Wszystkie doznane sekatury, wszystkie przykrości z czasów pamiętnej mojej żołnierki jednorocznej, zbudziły się nagle w mej pamięci, jak rój brzęczących komarów.
Żal mi się serdecznie zrobiło Stefka i instynktownie podałem mu rękę:
— A toś się dostał pod bat!-rzekłem ze współczuciem.
— Eh — machnął ręką — nie boję się teraz;będziemy żyli w zgodzie. Nie taki dyabeł straszny.
Ba, ba!... tak się to mówi, dość było spojrzeć