Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dwóch nas w całej kompanii było sforną — wprawdzie nie w sienniku, ale w oku kaprala Cisa; ja najniższy wzrostem w„gliedzie“ i kolega mój z drugiego końca szeregu, poczciwy Stefek i t. d. — o nazwisko mniejsza, zwłaszcza, że żadnym blaskiem rycerskich czynów i odwagi nie zajaśniało w annalach jednorocznych ochotników.
Stefek był największym ignorantem, jakiego kiedykolwiek odziewał mundur wojskowy. Tak mu było obojętnem, czy się nosi karabin na prawem, czy na lewem ramieniu, czy się występuje, prawą, czy lewą nogą naprzód, czy pan kapitan komenderował Habt Acht, czy Ruht! — czy go zapiszą do raportu za spóżnienie na „egzercyrkę,“ czy nie — czy go zamkną do kozy na dwadzieścia cztery godziny o chlebie i wodzie za przeróżne formalne uchybienia; tak sobie lekceważył wszystko, z taką stoicką cierpliwością. znosił wszystkie szykany, jak gdyby nie miał ani nerwów, ani kropli krwi, ani za grosz ambicyi.
W szkole, podczas wykładów o sypaniu szańców polowych, albo kopaniu rowów obronnych, najobojętniej w świecie rysował karykatury chudego, jak tyka, porucznika Czibulki, jeżeli nie chrapał, oparty na mojem ramieniu lub nie układał dowcipnych epigramatów.
Spać lubił namiętnie, codzień też spóźniał się na musztrę, a powołany do raportu, najbezczelniej komponował przygody, które mu nie pozwoliły stawić się do apelu.
Co kilka dni przynosił od lekarza poświadczenie, że ma fluksyę, że cierpi na wieczną „dyahrryę, „że sobie wywichnął nogę, byle tylko uwolnić się od