Strona:Maryan Gawalewicz - Poezye.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Że się tak nagle porwał, jak zbrodzień z pod ściany,
I wybiegł, wyrzutami zlękłéj duszy gnany.
A może w macierzyńskiéj domyślności zgadła,
Kto pod jéj dachem gościł, krwią splamiony syna —
I twarz jéj w łzach skąpana od troski pobladła,
I nie mogąc przebaczyć swéj krzywdy — przeklina!...