Strona:Martwe dusze.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

baby.“ — „Eh bracie, Ilia Paramonowicz, przyjdź do mnie obejrzeć kłusaka, a przyjedź swoim, będziemy się ścigali.“ — Kupiec się uśmiechał, gładził długą brodę i mówił: „Spróbujemy, Aleksiéj Iwanowicz!“ Wszyscy kupczyki zdawali się nawet mówić: „Aleksiéj Iwanowicz wyśmienity człowiek“ Jedném słowem, pozyskał popularność i zdanie kupców było takie: „że Aleksiéj Iwanowicz chociaż bierze duże łapówki, — ale za to nie da nikomu skrzywdzić człowieka.“
Gdy już zakąska była gotowa, policmajster zaproponował, żeby wista odłożono na późniéj, i wszyscy udali się do pokoju, z którego wychodził miły zapach, łechtający już dawno zmysł powonienia u wielu gości, szczególniéj Sobakiewicza, nieraz przez drzwi w pół otwarte przyglądającego się przygotowaniom do śniadania; zwrócił szczególniej jego uwagę ogromny jesiotr, stojący trochę na uboczu. Goście wypiwszy po kieliszku wódki ciemno oliwkowego koloru, podeszli do stołu ze wszystkich stron, i jak to mówią, każdy odkrył swój charakter i skłonność, zabierając się to do kawioru, to do ryby, to do sera. Sobakiewicz nie zważał na wszystkie podobne drobiazgi, usiadł obok jesiotra, i póki inni pili, jedli, rozmawiali, on nie więcéj jak w kwadrans, prawie całego sprzątnął; tak że gdy policmajster przypomniał so-