Strona:Martwe dusze.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czucie wcale nie podobne do tego, jakie miał kapitan, i że on nie pustemi słowami ale czynem chciał to udowodnić, i zaraz bez ogródek powiedział, że jest gotów przyjąć na siebie obowiązki płacenia podatków za wszystkich mężczyzn zmarłych w tak nieszczęśliwy sposób. Ta propozycya przyprowadziła Pliuszkina w osłupienie. Wytrzeszczył oczy, długo na niego patrzał, wreszcie się zapytał:
— Czyście wy przypadkiem nie służyli w wojsku?
— Nie, odpowiedział Cziczików z uśmiechem, — byłem w służbie cywilnéj.
— W cywilnéj powtórzył Pliuszkin, i zaczął ruszać wargami, jak gdyby jadł cokolwiek. — Ale jak to, wszak to będzie ze stratą dla was samych?
— Żeby wam dogodzić, gotów jestem i na straty.
— Ah, ojcze! ah, dobroczyńco mój! zawołał Pliuszkin, nie uważając z radości, że z nosa wyglądała mu, wcale nie artystycznie, tabaka, w rodzaju gęstéj kawy, i poły jego szlafroka roztworzywszy się, odkrywały widok wcale nie przyzwoity. — Toście dopiero starego ucieszyli! Ale Boże ty mój! Wszyscy święci patronowie:...... Daléj Pliuszkin nie mógł i słowa wymówić. Ale nie przeszło i minuty, jak ta radość tak bystro i gwałtownie