Strona:Martwe dusze.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak płoche, a nawet wcale rozsądne były jego myśli. „Śliczna kobietka!“ rzekł, otwierając tabakierkę i zażywając tabaki. „Ale co téż w niéj najmilszego? — Oczywiście to, że ona jak widać dopiero co wypuszczona z pensyi albo z jakiego instytutu, że w niéj nie ma jeszcze nic, jak to mówią, babskiego, właśnie tego, co u kobiet jest najnieprzyjemniejsze. Jeszcze ona jak dziecko, wszystko w niéj naturalne, ona powie to, co jéj na myśl przyjdzie, rozśmieje się, gdy jéj się śmiać zachce. Z niéj można wszystko zrobić, może być doskonałością, jak również może być potworem — i będzie potworem! niechno tylko zajmą się nią teraz matki i ciotki. W jeden rok tak ją przesycą wszystkiém co babskie, że jéj własny ojciec nie pozna. Znajdzie się zaraz i nadętość i przesada, zacznie się kręcić nienaturalnie, będzie sobie łamać głowę, jak i co z kim mówić, jak na kogo spoglądać; każdéj chwili będzie się obawiać, żeby nie powiedzieć czego więcéj niż potrzeba, zmięsza się wreszcie sama, i na tém się skończy, że będzie kłamać całe życie, i wyjdzie z tego, sam diabeł wie co?“ Tu Cziczikow zamilkł na chwil kilka, następnie tak daléj do siebie mówił. „Ciekawa rzecz jednak, co ona za jedna? kto jéj ojciec? czy bogaty szanowny obywatel, lub téż przezorny człowiek, który zebrał majątek na urzędzie? Eh,