Strona:Martwe dusze.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porfiry wziął szczeniaka pod brzuch i odniósł go do bryczki.
— Posłuchaj Cziczikow, ty teraz nieodmiennie musisz jechać do mnie; wszystkiego tylko pięć wiorst, za kilkanaście minut dojedziemy, a późniéj, jeżeli zechcesz, to sobie pojedziesz do Sobakiewicza.
„Cóż?“ pomyślał sobie w duchu Cziczikow, „pojadę w saméj rzeczy do Nozdrewa. Wszak on nie gorszy od drugich? Taki sam człowiek, przytém jeszcze zgrał się. On, jak widać, do wszystkiego; może mi téż uda się wyprosić co od niego.“
— Dobrze więc, pojedziemy, rzekł, ale pod warunkiem, że mnie nie będziesz zatrzymywał, bo mam pilne interesa.
— Oto dasza! tak to ślicznie! Niech cię za to uściskam. Doskonale, we trzech sobie pojedziemy!
— Nie, ja cię proszę, żebyś mnie zwolnił, ozwał się blondyn; spieszy mi się do domu.
— Głupstwo, głupstwo, nie puszczę.
— Ale powiadam ci, żona będzie się gniewała; teraz możesz przesiąść się do bryczki tego pana.
— Nie, nie, nie! Ani myśli.
Blondyn był z tego rodzaju ludzi, którzy,