Strona:Martwe dusze.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją, bijąc po obu stronach, tak że w pokoju padało pierze jak deszcz. Weź kaftan i surdut tego pana, najprzód wysusz przy ogniu, jak się robiło nieboszczykowi panu, a potém wytrzyj i wytrzep porządnie.
— Dobrze, proszę pani! odpowiedziała Fietinia, rozpościerając prześcieradło na pierzynę i kładąc poduszki.
— Oto i pościel gotowa, rzekła gospodyni. Życzę ci ojcze spokojnéj nocy. Ale czy wam jeszcze czego nie potrzeba? Może jesteś przyzwyczajony, żeby ci kto łechtał pod podeszwami? Mój nieboszczyk nie mógł inaczéj usnąć.
Ale gość zrzekł się téj przyjemności, Gospodyni odeszła, on téż zaraz rozebrał się, oddał Fietinii swoje wierzchnie i spodnie ubranie — Fietinia ze swéj strony życzyła mu dobréj nocy i wyszła, zabierając z sobą jego mokre manatki. Gdy został sam, popatrzał z rozkoszą na pościel, która bardzo wysoko sięgała. Fietynia była, jak widać, mistrzynią w słaniu łóżek. Przystawiwszy krzesełko wlazł na pościel położył się, przykrył się się kołdrą, zgasił świecę i zwinąwszy się jak obwarzanek w krótkiéj chwili zasnął.
Nazajutrz obudził się dość późno. Słońce świeciło mu prosto w oczy, a muchy, które wczo-