Strona:Martwe dusze.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owo. Może być, że do nich trzeba i Maniłowa zaliczyć. Postawę on miał piękną; rysy twarzy przyjemne, ale ta przyjemność zanadto była ocukrowana; w ułożeniu miał coś takiego, jakby szukał dla siebie pobłażania. Uśmiech jego nęcił, był jasny blondyn i miał niebieskie oczy. W pierwszéj chwili, gdy się z nim rozmawiało, nie mogłeś nie powiedzieć: „Jaki przyjemny i dobry człowiek!“ W następującéj minucie, jużeś nic nie mówił, a w trzeciéj minucie, powiedziałeś sobie: „Diabli go tam wiedzą!“ i odsunąłeś się od niego jak najdaléj; jeżeliś nie odszedł, poczułeś śmiertelne nudy. Od niego nie usłyszysz żadnego prędkiego ani gniewnego słowa, jakie możesz usłyszeć od każdego, jeżeli zaczepisz go w jakiéj draźliwéj kwestyi. Strona drażliwa znajduje się u każdego.
Jeden zapala się do hartów; drugiemu zdaje się, że jest znawcą muzyki, i że szczególniéj czuje głębokie jéj tony; trzeci lubi dobry obiadek; czwarty stara się choć o jeden cal podnieść się nad stan swój; piątego wymagania są więcéj ograniczone, on we śnie nawet marzy, jakimby to sposobem mógł przechadzać się pod rękę z fligel-adjutantem po spacerze, pokazać się swoim przyjaciołom, znajomym, a nawet i nieznajomym; szósty obdarzony jest taką ręką, którą ciągnie jakaś nadprzyro-