Strona:Martwe dusze.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy podróżny rozpatrywał się po swoim pokoju, przyniesiono jego rzeczy: najprzód tłomok z białéj skóry, już nie bardzo nowy, co pokazywało, że często musiał odbywać podróże. Tłomok wnieśli furman Selifan, nizki wzrostem, w kożuchu, i lokaj Piotrek, chłopak trzydziestoletni w szerokim surducie, który, jak widać, z pańskiego grzbietu na jego się grzbiet dostał, z surowym wzrokiem, z wielkiemi wargami i nosem. Po tłomoku przyniesiono nie wielką szkatułkę machoniową, któréj brzegi wykładane były królewską brzozą, prawidło na buty i zawiniętą w niebieski papier kurę pieczoną. Gdy już wszystko było wniesione, furman Selifan odszedł do stajni opatrzeć konie, a lokaj Piotrek zaczął urządzać się w przedpokoju, małéj i ciemnéj dziurze, do któréj wniósł już swój płaszcz a razem z nim woń jakąś sobie właściwą. W téj komórce przystawił do ściany wąziutkie łóżeczko i nakrył je ubitym i cienkim jak naleśnik, można téż powiedzieć, że i tłustym jak naleśnik siennikiem, który sobie z wielką biedą wyprosił od gospodarza.
Podczas, kiedy słudzy krzątali się i rzeczy znosili, nasz podróżny poszedł do wspólnéj sali. Jakie bywają te sale? przejezdny wie o tém aż nadto dobrze: zawsze te same ściany, pomalowane olejną farbą, pociemniałe u góry od dymu cygar