Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie sędzio, czy mogę mówić? — zapytał Tom z niewzruszonym spokojem.
— Na Boga, niechże pan mówi! — odpowiedział sędzia, do tego stopnia zdumiony i przejęty, że absolutnie nic nie rozumiał.
Tom stał kilka chwil, nic nie mówiąc — żeby wywołać większy „efekt”, jak on to nazywał poczem zaczął swym zwykłym, spokojnym tonem:
— Około dwóch tygodni temu na drzwiach tego gmachu sądowego było wywieszone małe ogłoszenie, obiecujące nagrodę wysokości dwóch tysięcy dolarów temu, kto dostarczy dwa brylanty, skradzione w Saint Louis. Brylanty te oceniono na sumę dwunastu tysięcy dolarów. Ale powrócę do tej sprawy później. A teraz przejdźmy do morderstwa. Opowiem o niem wszystko — jak się odbyło, kto je popełnił — słowem, wszystkie szczegóły.
Można było zobaczyć, jak wszyscy zaczęli się wygodniej usadawiać, żeby słuchać z pełną uwagą.
— Brais Dunlap, tak żałośnie szlochający tu po swoim zabitym bracie, na którego, jak wiadomo, wcale nie zwracał uwagi, chciał się żenić z tą młodą panienką, lecz ta odpaliła go. Wówczas zagroził wujowi Silesowi, że zmusi go do pożałowania tego. Wuj Siles wiedział, że Brais Dunlap jest człowiekiem wpływowym, że trudno z nim walczyć, dlatego też był przestraszony tym zatargiem i zaczął robić wszelkie wysiłki, żeby chwilowe nieporozumienie zostało jak najprędzej zapomniane. Z tą myślą wziął nawet na swoją fermę Jupitera Dunlapa i płacił mu pensję ze swych skromnych środków, pomimo że wcale nie po-