Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czona wysoka nagroda — być może cały tysiąc dolarów. To nasze pieniądze! Więc pamiętaj, że nie wiemy o żadnem zabójstwie, o żadnych brylantach, o żadnych morderstwach — nie zapominaj o tem.
Westchnąłem cichutko na takie postawienie sprawy przez Toma. Mojem zdaniem korzystniejby było sprzedać brylanty — tak, proszą państwa, sprzedać! — za dwanaście tysięcy dolarów niż czekać na nagrodę wysokości jednego tysiąca dolarów. Ale nic nie powiedziałem. Moje słowa odniosłyby żadnego skutku.
— A co odpowiesz cioci Sally, Tom, jeżeli zapyta, dlaczegośmy się tak spóźnili? — zapytałem.
— O, pozostawiam to tobie — odpowiedział. — Potrafisz się jakoś wykręcić.
Zawsze był taki prawdomówny i delikatny, że jeżeli trzeba było coś zełgać, pozostawiał to mnie.
Przeszliśmy przez duże podwórze, z radością spostrzegając to tu, to tam jakiś znajomy przedmiot, a kiedy weszliśmy na długi, kryty ganek, oddzielający jednopiętrową fasadę domu od części kuchennej, okazało się, że na ścianach wisiały te same przedmioty na dawnych miejscach włącznie ze starem, wypłowiałem roboczem ubraniem wuja Silesa z zielonego drelichu z kapturem i białą łatą między ramionami, która zawsze tak wyglądała, jakby ktoś trafił wujowi Silesowi w plecy dużą pigułą śniegu. Ciocia Sally była zajęta gotowaniem, dzieci skupiły się w jednym kącie, a stary Siles w drugim odczytywał modlitwę wieczorną. Ciocia Sally rzuciła się ku nam, płacząc z radości, i zaczęła nas ściskać, całować i częstować kruchymi ciasteczkami, potem znów się za-