Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że, wątpię, czy kiedy dożyję do drugiego takiego samego dnia! Przyjęcie było wyznaczone w departamencie angielskim, położonym o osiemset jedenaście miljonów mil od rejonu New-Jersey. Poszedłem i ja w licznem towarzystwie sąsiadów, no, i było na co patrzeć, powiadam wam. Tłumy ludzi przyszły ze wszystkich departamentów. Widziałem tam Eskimosów, Tatarów, murzynów, Chińczyków — słowem, ludzi ze wszystkich stron. Musieliście widzieć taką kaszę narodowości w Wielkim Chórze — było to w dzień waszego wylądowania tutaj; ale wątpliwe, czy zobaczycie ją jeszcze kiedykolwiek. Były tam biljony ludzi; kiedy śpiewali i wołali „hosanna”, powstawał nieopisany hałas; nawet w momentach, kiedy ich jeżyki milczały, trzeszczało wam w głowie od bezustannego szelestu skrzydeł; niebo było ciemne, jakby spadał śnieg — takie chmury aniołów unosiły się w powietrzu. Pomimo że Adam się nie pokazał, był to wielki dzień, gdyż nad Wielką Równiną unosiło się aż trzech archaniołów, podczas gdy nawet jeden pokazuje się bardzo rzadko.
— Jak oni wyglądają, Sandy?
— Twarze mają promieniejące, szaty połyskujące, skrzydła o niezwykle pięknym rysunku. Mają osiemnaście stóp wzrostu, noszą miecze, głowy dumnie podnoszą do góry; podobni do wojskowych.
— A czy mają aureole?
— Nie, nie mają, to jest nie mają zwykłych aureoli. Archaniołowie i patrjarchowie wyższej klasy noszą coś ładniejszego, a mianowicie okrągły, ciężki dysk ze szczerego złota o oślepiającym blasku. Zapewne nieraz oglądaliście na zie-