Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dalej; usiadłem, żeby odpocząć, i zacząłem zagadywać nieznajomych, wyglądających jak najdziwaczniej, prosząc ich o udzielenie mi tych i owych informacyj. Nie otrzymałem ich jednak; nie rozumieli mojego języka, a i ja zkolei zupełnie ich nie rozumiałem. Uczułem się strasznie samotny. Byłem tak przygnębiony, ogarnęła mnie taka tęsknota za domem, że ze sto razy pożałowałem, żem umarł. Samo przez się rozumie się, że zawróciłem. Około południa następnego dnia znowu przyszedłem do biura rejestracyjnego. Tam znów zwróciłem się do starszego urzędnika:
— Zaczynam się przekonywać, że żeby człowiek był szczęśliwy, musi koniecznie dostać się do tego nieba, które jest dla niego przeznaczone.
— Zupełnie słusznie. Czy pan sobie wyobrażał, że jedno i to samo niebo jest odpowiednie dla wszystkich rodzajów ludzi?
— Tak, miałem takie pojęcie, ale teraz widzę całą jego lekkomyślność. Jaką drogą mogę się dostać do mego rejonu?
Starszy urzędnik zawołał młodszego — tego samego, który szukał na mapie „Brodawki“ — i ten ostatni udzielił mi ogólnych wskazówek. Podziękowałem mu i definitywnie już ruszyłem w drogę, lecz on zatrzymał mnie temi słowami:
— Niech pan zaczeka chwilę; ten rejon jest stąd odległy o kilka miljonów mil. Niech pan wyjdzie stąd i stanie na tym czerwonym dywaniku. Niech pan zamknie oczy, wstrzyma oddech i życzy sobie w duchu znaleźć się tam.
— Jestem panu mocno zobowiązany, ale dlaczego odrazu mnie pan o tem nie uprzedził?
— Mamy masę spraw bieżących, o których