Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy czego nie zapomniałem?... Nie, nie sądzę.
— Niech no pan pomyśli — poradziłem mu.
Zamyślił się; po namyśle powiedział:
— Nie, zdaje się, że o niczem nie zapomniałem. A co takiego?...
— Niech pan popatrzy na mnie — poprosiłem — niech mnie pan obejrzy całego od stóp do głów.
Spełnił moją prośbę.
— No? — zapytał.
— No — powtórzyłem — i pan zupełnie nic nie dostrzega? Gdybym się w takim stanie pokazał pośród wybranych, czy sądzi pan, nie zwróciłbym na siebie powszechnej uwagi? Czy nie wyglądałbym na podejrzaną osobistość?
— Nie widzę podstawy do takich przypuszczeń — odparł. — Czego panu brak?
— Czego mi brak! Ależ ja przecież nie mam ani harfy, ani aureoli wkoło głowy, ani wieńca na niej, ani brewjarza, ani gałązki palmowej, słowem wszystkiego, co tu jest konieczne dla grzesznego ciała.
Po raz pierwszy, Peters, widziałem go tak zakłopotanego! Wkońcu powiedział:
— Ależ pan chyba z muzeum tu się zjawił. Nigdy nie słyszałem, żeby na świecie istniały wyliczone przez pana przedmioty.
Patrzyłem na niego jakiś czas, całkiem osłupiały, a potem zwróciłem się do niego temi słowy:
— Proszę mi tego nie wziąć za złe (nie żywię bynajmniej tak złych zamiarów), ale uczciwie powiadam, wcale się nie spodziewałem, żeby pan