Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy zaczął się trzydziesty rok od dnia mojej śmierci, zacząłem się trochę niepokoić. Zwróćcie uwagę, że cały ten czas leciałem w przestworzach, niczem jakaś kometa. Kubek w kubek jak kometa! Tak, tak, Peters, całą kupę komet prześcignąłem w drodze. Coprawda żadnej z nich nie było ze mną po drodze, gdyż one, jak wiadomo, podróżują po obwodzie spłaszczonego koła, podobnego do pętli od lassa; ja zaś cały czas leciałem całkiem prosto jak strzała. Ale od czasu do czasu spotykałem takie komety, które leciały tą samą drogą, co ja, w ciągu godziny albo dwóch; wtenczas robiliśmy coś w rodzaju wyścigu. Ale wyścig ten był zwykle, że tak powiem, jednostronny, bo wymijałem je tak szybko, jakby stały na miejscu. Zwykła kometa robi nie więcej niż dwieście tysięcy mil na minutę. Dlatego też, gdy mi się trafiła kometa tego gatunku — w rodzaju naprzykład komety Enkego lub Halley’a — spotkanie nasze trwało bardzo krótko; czas trwania jego wyrażał się zazwyczaj w bardzo małych ułamkach sekundy. Nie wiem nawet doprawdy, czy można to było nazwać wyścigiem. Kometa podczas takiego „wyścigu“