Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tylko tyle. Zmaterjalizowaliśmy przodka bandyty.
— O, nie mów tego! nie mów! to okropne!
— Ale prawdziwe, Hawkins. Wiem. Przypatrz się faktom. Zjawa jest angielska. Zanotuj to. Mówi poprawnie. Zanotuj i to. Jest artystą, i to zanotuj. Ma maniery i postawę dżentelmena. Zanotuj to również. Gdzież więc jest twój cowboy? Odpowiadaj!
— Rossmore, to okropne! To okropne! Nie mogę nawet myśleć...
— Z bandyty nie zmartwychwstał ani jeden wiecheć — nic, nic, za wyjątkiem ubrania!
— Pułkowniku, więc rzeczywiście przypuszczasz...
Pułkownik z emfazą opuścił pięść, poczem powiedział:
— To właśnie przypuszczam: materjalizacja nie dojrzała; bandyta wyślizgnął nam się rąk; ten — to tylko jego nędzny przodek!
Wstał i w wielkiem podnieceniu zaczął się przechadzać po pokoju. Hawkins powiedział płaczliwie:
— To gorzkie rozczarowanie — gorzkie.
— Wiem, wiem, Senatorze! Czuję to niemniej głęboko od ciebie. Ale musimy zrezygnować — z moralnych powodów. Potrzebuję pieniędzy i ubogi jestem, ale Bóg mi świadkiem! nie na tyle, aby przyłożyć rękę do ukarania przodka za winy, popełnione przez potomstwo tego przodka!
— Ale pułkowniku, — błagał Hawkins — zastanów się! nie bądź taki prędki! Wiesz, iż to jedyny sposób zdobycia pieniędzy, a przecież nawet Pismo święte mówi, że aż do czwartego pokolenia potomstwo karane będzie za zbrodnie, popełnione przez przodków o cztery pokolenia wstecz, aczkolwiek nic z tą zbrodnią nie ma wspólnego. Wystarczy tylko odwrócić ów werset i zastosować go w obu kierunkach...
Pułkownik był zaskoczony surową logiką tego twierdzenia. Przechadzał się tam i z powrotem, myśląc z natężeniem. Wkońcu powiedział:
— Jest w tem pewna racja! I chociaż wydaje mi się rzeczą pożałowania godną kazać się pocić temu biednemu przodkowi za zbrodnię, do której nie przyłożył ręki, to jednak — jeżeli obowiązek tego wymaga — przypuszczam, iż powinniśmy go oddać w ręce władzy!
— Jakbym to zrobił! — radośnie, z ulgą zawołał Hawkins. — Oddałbym go, choćby miał być tysiącem przodków zawartych w jednem!
— Na Boga! ależ on jest tem właśnie! — powiedział Sellers, z rodzajem westchnienia — tem właśnie! wszyscy przodkowie złożyli na niego rodzaj kontrybucji! Są w nim atomy kapłanów, żołnierzy, krzyżowców, poetów, słodkich i wytwornych niewiast — ludzie wszelkich stanów i zawodów, którzy stąpali po tej ziemi w dawnych, dawnych wiekach, zniknęli z jej powierzchni przed laty, a teraz aktem naszej woli zostali zbudzeni z wiecznego snu, by odpowiadać za okradzenie jednego nędznego banczku gdzieś na granicach Cherokee-Strip! I to jest krzycząca niesprawiedliwość!
— O, nie mów tak, pułkowniku! To mi szarpie serce i każe wstydzić się roli, którą proponuję, byśmy ode...
— Czekaj! Już mam!
— Pomyślne wyjście?! Powiedz! ginę z ciekawości.
— To bardzo proste. Dziecko wpadłoby na to! Przecież mi się udał. Nie widzę w nim najmniejszej skazy... Skoro udało mi się doprowadzić go do początku tego wieku, dlaczego miałbym się na tem zatrzymać? Co mi przeszkadza doprowadzić go do naszych czasów?
— Do djabła! nigdy nie przyszłoby mi to na myśl! — zawołał Hawkins, promieniejąc nową radością. — Tego nam potrzeba! Co to za głowa! A czy straci zbyteczną rękę?
— Straci.
— I angielski akcent?
— Ten zniknie zupełnie. Będzie mówił akcentem z Cherokee-Strip i popełniał inne błędy gwarowe.
— A może się przyzna, pułkowniku?
— Przyzna? Tylko do okradzenia banku!
— Tylko? tak. Ale dlaczego tylko?
Pułkownik zaczął z naciskiem:
— Hawkins, ależ on będzie zupełnie w moich rękach. Każę mu się przyznać do wszystkich zbrodni, jakie popełnił. Muszą ich być tysiące... Rozumiesz myśl?...
— Nie — nie bardzo.
— Nagrody same do nas przyjdą!
— Wspaniała koncepcja! Nigdy nie widziałem głowy, któraby jednem spojrzeniem obejmowała wszystkie odległe możliwości i odgałęzienia podstawowej idei!