Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stary poczciwiec Saltmarsh, chociaż chwilami przeklina brzydko.
— Wydaje mi się wspaniały. Chciałbym go poznać, Barrow!
— Będziecie mieli sposobność. Zdaje mi się, że idą.
Artyści przybyli i zamienili serdeczny uścisk dłoni. Niemiec był wysoki, nieco otyły, z głową łysą, uprzejmym wyrazem twarzy i miłemi manierami. Kapitan Saltmarsh miał około lat sześćdziesięciu, był wysoki, wysmukły, doskonale zbudowany, z czarnemi jak węgiel włosami i zarostem; chód i postawa zdradzały decyzję, energję, ufność. Jego kościste ręce i przeguby pokryte były znakami tatuowanemi, a gdy rozchylał wargi, ukazywały się białe, nieskazitelne zęby. Głos miał głębokie tony dołu organów, i wprawiłby w drżenie płomień gazowy na odległość pięćdziesięciu jardów.
— To wspaniałe obrazy! — powiedział Barrow. — Właśnie je podziwialiśmy.
— To parzo mile, parzo pan lubić te obrazy — z głębokiem zadowoleniem powiedział Handel, niemiec. — A panu, panie Tracy, i panu się to podobało?
— Mówię szczerze, że nigdy nie widziałem nic podobnego!
— Schön! — zawołał z zachwytem niemiec. — Ślisys, kapitanie!! Oto tszentelmen chwalić nasza praca!
Kapitan był również zachwycony.
— Jesteśmy panu niezmiernie wdzięczni za komplement, aczkolwiek nie jest on teraz rzeczą tak rzadką, jak wtedy, kiedyśmy jeszcze nie byli znani...
— Czasami trudno zdobyć uznanie...
— To właśnie. Nie wystarczy umieć ściągnąć liny, trzeba, żeby mat uwierzył, że to potrafisz! Tak się robi reputacja. Dobre słowo powiedziane w odpowiednim czasie — takie słowo stawia cię na nogi. A niech zło spotka tego, kto ma złe myśli — jak mówi Izaak.
— To bardzo wzniosłe i określa istotę rzeczy — powiedział Tracy.
— Gdzie studjował pan malarstwo, kapitanie?
— Nigdzie nie studjowałem. Mam wrodzone zdolności.
— Urodził się z tą armatą. On nie ma z tem nic do roboty, to jego genjusz robi za niego. Zasypia, bierze pendzel do ręki, a armata sama się robi. Gdyby umiał robić Klavier, albo gitarę, albo konia — to byłaby fortuna, heiliger Johannis, to byłaby fortuna!
— To prawdziwa klęska, że interesowi szkodzą i ograniczają go...
Teraz kapitan wpadł w lekkie podniecenie:
— Pan powiedział, panie Tracy! właśnie ograniczają! Patrzno pan. Ten tutaj, na numerze jedenastym, jest kopaczem, znakomitym kopaczem. Chciałby mieć kopaczkę na obrazie. Tam, gdzie jest armata. Obszedłem tę trudność mówiąc mu, że armata jest naszym znakiem fabrycznym, że tak powiem — dowodzi, że jest naszem dziełem; i obawiam się, że gdybyśmy ją opuścili, ludzie nie wiedzieliby, że jest to Saltmarsh — Handel artykuł — czyby pan...
— Ależ, kapitanie, pan siebie krzywdzi! Kto raz widział dzieło Saltmarsh-Handel, nigdy nie da się nabrać na falsyfikat! Obnaż go, złup, ograb ze wszystkich szczegółów, za wyjątkiem barw i wyrazu twarzy, a każdy pozna odrazu, stanie oniemiały z bałwochwalczego zachwytu...
— O, co czuję, słysząc podobne pochwały!
— ...mówiąc sobie to, co już powiedział kilkakrotnie: sztuka Saltmarsh-Handel jest sztuką odmienną; niema nic w górze na niebie, ani tu na ziemi, coby przypominało...
— Nur hören Sie einmal! Nikdy w szyciu nie sliszalem tak mile slofa!
— Więcem mu wybił z głowy kopaczkę, panie Tracy, i ustąpił, ale prosił, żeby mu dorysować katafalk, bo jest też i karawaniarzem. Ale ja nie potrafię namalować i katafalku. Stoimy więc na martwym punkcie. I to samo dzieje się z kobietami. Lubią one słodziutkie obrazy...
— Czy ten genre zależy od akcesorjów?
— Tak; armata, kociak lub inny jaki drobiazg umieszczony w głębi daje odpowiedni efekt. Moglibyśmy robić kokosowe interesy z kobietami, gdybyśmy potrafili malować odpowiednie tło. Ale one nie dbają o artylerję nawet na tyle... to moja wina! — dodał kapitan z westchnieniem. — Andy wywiązuje się doskonale ze swego zadania — powiadam panu, to artysta do szpiku kości!
— Tość, tość, staruszku! Zafse tak mufi o mnie! — z zadowoleniem przerwał mu niemiec.
— Spojrzyj pan sam na jego dzieło.