Strona:Marja Pawlikowska - Paryż.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A miałeś silne ramiona,
dumne czoło, i marzyłeś skrycie...
Czemuś oddał to wszystko śmierci? przecież ona
nie ceni nic poza życiem.

Nadjechała wspaniale pod imieniem greckiem
„Ekateriny Goulandris“ i wbiła cię w morze.
Ach, chylę się nad tobą, jak nad własnem dzieckiem...
Lecz cóż ci to pomoże?

Dzień twój minął — nowy się zaczyna.
„Matin“ krzyczy o jakimś zbrodniczym amancie,
— a serce moje tonie jak twoja „Ondyna“,
najechane przez wieczność, komendancie — —




58