Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



PANNY SZCZERBATE

Natala, Łuca, Ula, panny były szczerbate.
Z początku tyle, potem były też ładne. Ludzie widzieli to zaraz, wiosną; Bartosik wtedy dopiero, kiedy babka Roguźna poszła na wędry.
Bartosik twardy był, zajadły; zmógł wszystkich Roguźnych, choć to trwało lata całe. Najsampierw skruszył swego świger-ojca, Roguźnego; a też ze swojej kobiety wytrząsł wszystko, co było w niej z Roguźnych, i już nie miała mu słowa naprzeciw i w ogóle mało do kogo jakie słowo; szwagrów też zmógł; została tylko świger-matka, Roguźna, i choć dwadzieścia parę lat minęło od czasu, jak nastał, zmóc jej nie mógł.
Babusia Roguźna szła w lata, ale nie popuszczała w niczym; tak ją zahartowały wojny z Bartosikiem, mówili, że ogień już jej nie sięgnie i woda, sto lat żyć będzie i pół dnia.
Warli też na siebie jak wściekłe psy; Bartosik nieraz grzmocił starą, czym się dało i gdzie się dało, choćby na środku drogi; wielkiego jej krzyku się nie bał i ludzi się wcale nie wagował. I tak wiedział, że są mu naprzeciw. Zawzięty był na wszystko, co nie jego, i chciał, żeby jak najwięcej było jego; granice przyorywał milczkiem, nocą; kłócił się na widły z byle kim i o byle co: mocna w nim była złość, cały był mocny, choćby bieda ostatnia pchała mu się do drzwi, przed nikim się nie zgiął, racji nie przyznał