Przejdź do zawartości

Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Od czego ci tak słodko — a chłopak nie odpowiedział.
Tyle było mowy albo tyle tylko z tej mowy pamiętał. Potem chłopak już częściej zostawał na obiedzie, bo kobieta mówiła, że nie warto, żeby na swoich krykach kuśtykał do ojca na te kartofle z polewką. Tak mówiła kobieta, a on się nie sprzeciwiał, bo to, co chłopak robił, warte było jedzenia, które kobieta przyrządzała pomiędzy jedną jaką swoją robotą i drugą.
Robotny był; nie było co przy maszynach majsterkować, to drzewo rąbał, co tam zresztą pod rękę podeszło, popychał, raz nawet, pamiętał, wziął się za obieranie kartofli. Robił jak najęty, jak to się mówi; to i obiad mu się należał. Chętnie go zresztą widzieli, gęba mu się nie zamykała przy najlepszym jedzeniu, gadał a gadał, nie o szpitalu, to o czym innym, kobieta śmiała się, on sam się uśmiechał.

Doszedł go szum motoru, poderwał się ku oknu. Motor pędził ostro, nie dojrzał już motocyklisty, mignęła mu tylko dziewucha na tylnym siedzeniu, cała w kolisku halek i spódnic.

Wjeżdżali do miasta. Szlaban był zamknięty, więc pociskając klaksony czekali, aż przesunie się długi pociąg towarowy. Szlaban unosi się, jadą ławą, uliczka nie mieści ich, niektórzy zatrzymują się, ciągną z tyłu. Motory grzechoczą ogłuszająco, miastowi ciekawie podchodzą do okien, mężczyźni, kobiety, dziewuchy. Jadą, wysoko unosząc głowy w kolorowych baniakach, śmieją się, mówią coś do siebie, przekrzykują jazgot maszyn. Na pełnym gazie okrążają Kurzy Rynek, przystają przy budce z piwem.