twoje parobki, żeby za nich i za ciebie harowały do końca żywota, nie! W świat sobie pójdą, do ludzi, aż zdechniesz, poczekają, potem wezmą ziemię, ja im ją daję, ja!
Stały i słuchały, patrzyły na niego. Wyjął zza pasa naczynie z osełką, wylał z niego wodę, przewiesił na sznurku, podtrzymującym pałąk kosy. Podnosił potem kosę z ziemi za pałąk, robił to długo, raz kosa, raz stylisko przeważało, opadało na ziemię, ale w końcu znalazł odpowiednie miejsce i podniósł w ten sposób to wszystko — kosę i naczynko z osełką — do szopy. Wszedł tam, położył i jeszcze coś w ciemnościach robił, może tylko stał i myślał nad tym, co należy mu robić, kiedy wyjdzie znów na podwórze, i bały się, że to będzie coś strasznego, to, co postanowi. Wyszedł; babusia też przestała mówić i żegotać, wiedziała też, co tam najpewniej robił. Ale tylko spojrzał na dziewuchy:
— Do izby!
Poszły, on za nimi. Szły, znów nie mówiły nic, nie patrzyły na siebie, bo nie należało, kiedy on szedł, sapiąc za nimi. Brnąc w ciemnościach po nierównej polepie sieni, weszły do kuchni, gdzie w małych blaskach paleniska siedziała milcząco matka.
— Jeść — zarządził. Siadły więc za stołem, matka postawiła miskę z kartoflami, donicę kwaśnego mleka. Mleko było gęste, kroiły je łyżkami i łykały prędko, nie tykając kartofli.
— Chcieli tu co? — spytał.
— Nie, nie — powiedziała szybko, zachłystując się słowami, matka.
Nie patrzył na nie, ale przypomniało im się wszystko i odechciało nawet kwaśnego mleka. Myślały o tym, co będzie chciał od nich, kiedy skończy jeść. Ale miał do nich tylko tyle:
— Idę. Nie będzie mnie jaką godzinkę. Jakby
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/124
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.