Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czył. Rzodkiew mu dawałam, bo to pomocna rzecz, i ziółka jeszcze na jesieni, co mu bardzo dobrze robiły, aby ta woda trochę z niego spadła, no i tak jakoś było do tej pory. Ale teraz, to już chyba nie wiem, jak bedzie. Może pan doktor tu co poradzi, ale jakoś mi się nie widzi...
Głowę przekrzywiła i z niedowierzaniem patrzyła na nas obu.
Musiał słyszeć, cośmy rozmawiali, bo nie otwierając oczu, odezwał się:
— I mnie także, moja Banasiowa, i mnie także!...
Potem zwrócił się do mnie i dodał:
— Finis, konsyliarzu!... ostatnie podrygi, prawda?... nie bój się przyznać, jam nie dziecko, ani