Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swobodnych. Raz, pamiętam, rzekł do mnie: „Lubię na ten patrzeć potok, obraz życia ludzkiego w nim widzę; patrz, jak na przemianę po miękkiej murawie i po ostrych płynie kamieniach, równie jak i my różne spotyka krainy, czasem kwitnące pola, częściej smutne pustynie, a jedne i drugie prowadzą go do tych wód bezdennych i niezgłębionych, gdzie ginie na wieki“.[1]
„Podobne tej rozmowie, wszystkie wyrazy mego młodego przyjaciela tchnęły zawsze cieniem wewnętrznego smutku, który nawet mimowolnie w oczach jego się malował. Przywiązawszy się do niego i przez starania którem mu poświęcał, i przez wdzięczność tak czułą, którą codziennie w sercu jego postrzegałem, żywo żądałem przyczyn jego zmartwień i szczegółów wszelkich życia jego tyczących się, dowiedzieć. I tak, utrzymujesz mnie zawsze (dnia jednego rzekłem mu), iż inszego jak prostego żołnierza nie masz stanu. Wiem, żeś tym był dotąd; ale wychowanie niepospolite i wyniosłość w ułożeniu aż nadto wyraźnie twierdzą, że to nie może być jedynem twojem przeznaczeniem. Pozwól mi więc rozumieć, że los twój okrywasz tajemną zasłoną, i nie dziw się, że moja przyjaźń podnieść by ją rada. — Nie mam przyczyny tajenia się przed tobą (odpowiedział mi na to) i ojcowska twoja przyjaźń, której już tyle mam dowodów, zaręcza mi, że nie bez tkliwości słuchać będziesz opisu życia i zdarzeń jestestwa nader mało znaczącego i które (wyjąwszy jedno serce litościwe) nikogo w świecie nie obchodzi. To powiedziawszy dalej o sobie tak mówić zaczął:

Historja nieznajomego.

W najpierwszem dzieciństwie od własnych opuszczony rodziców, nie znając ich nigdy i nie wiedząc nawet, czy mam prawo kogokolwiek tym lubym nazywać wyrazem, dostałem się w opiekę, rzec mogę, drugiej matce, której czułość i starania zastąpiły mi tę, którą los mi był odebrał. Jej to sercu litościwemu winienem, że żyję, ona mnie w dzieciństwie, słabowitego nieraz, śmierci wyrwała, jej to łagodnym prze-

  1. na wieki. Ustęp ten (dumania Ludomira) jest refleksem słynnego ustępu z Die Leiden, w którym Werter mówi o naturze jako o wiecznie przeżuwającym potworze. Autorka albo nie zrozumiała istoty myśli, tkwiącej w pełnych pesymizmu refleksjach Werterowskich, albo świadomie i celowo pozbawiła Ludomira tego rysu, który u kochanka Lotty jest najgłębszym, ale który też powoduje u niego rozstrój, wiodący go do samobójstwa. Dodajmy, że i inni w romansach polskich na obraz i podobieństwo Wertera utworzeni kochankowie filozofją jego się nie przejmą.