była pragnęła przyjazdu księcia Melsztyńskiego, to wtedy pewnie tysiąc przeszkód do tego przyjazdu byłaby znalazła; ale że właśnie w zakątkach tego serca zupełnie przeciwne znajdowała życzenie, śpiesznie na prośby Zdzisława zezwoliła, nie tłumacząc sobie jasno, dlaczego to czyni, ale szczerze rozumiejąc, że w tem zezwoleniu wypełnia jakowyś obowiązek.
Żeby czytelnik tak dobrze znał Malwinę, jak ja, to może te dziwaczne uczucia pojąłby i wytłumaczył.
Odebrawszy tedy list od dziada, zachęcający go do prędkiego przyjazdu do Krzewina, książę Melsztyński, który nad wszystko tego pragnął, natychmiast drogę przedsięwziął; ale nie mogąc dla słabości tak śpieszno jechać, jakby żądał, raz jeszcze z drogi napisał. W liście swoim do Zdzisława powtórzył niemal to wszystko, cośmy już w piśmie majora B*** czytali i czego ja drugi raz nie będę powtarzać; ale wypiszę tylko szczegóły niektóre, co o walecznym swoim dodawał wybawicielu, ponieważ o tych nic nie było w liście majora.
„Batalia wygrana, utrzymanie się przy życiu, nadzieja nawet oglądania wkrótce tych, co kocham, wszystko to nie może jednak przytłumić trosków, które czuję, w niepewności zostając o losie tego, któremum życie winien. Wszystkie usiłowania czynione, by śladu jakiego dojść o nim, były nadaremne; ciała jego nawet nie znaleziono tam, gdzie ułani upewniają, że śmiertelne odniósł rany. Z opisania ich, choć niejasno, bo przy zmroku i w tem zamieszaniu ciężko było dokładnie uważać, domyśliłem się, że z piątego mógł być pułku, i lubo pułkownika tego pułku wcale nie znam, napisałem natychmiast do niego o całej tej okoliczności zaklinając, aby chciał mi donieść, co tylko o tem wiedzieć może. Pułkownik, który już o kilka mil był wymaszerował, odpisał mi najgrzeczniej, we wszystkie szczegóły wchodząc; ale niestety żadnej pocieszającej wiadomości mi nie dał. W samej istocie, w drugim jego szwadronie od dnia potyczki pod Mohilewem brakował żołnierz jeden,