Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już księcia dość opodal od reszty wojska, by pomocy mieć nie mógł, obrócił się raptownie i otoczył księcia. Książę, mimo odwagi nadnaturalnej, byłby tam zginął bezwątpienia, gdyby szczęściem jeden z kilku ułanów, co z nim się byli zapędzili, widząc, w jakim zostaje niebezpieczeństwie, nie był wrócił w największym pędzie szukać posiłku jakiego. Jak krzyknął, że książę otoczony kozakami, natychmiast dziesięciu naszych ułanów, nie czekając nawet rozkazów (bo pułk cały w innej bijąc się stronie, myśmy się nawet nie domyślali o niebezpieczeństwie, w którem książę zostawał), ułani ci, mówię, zebrawszy się, pobiegli jemu na ratunek. Cudzy zaś żołnierz z innego pułku, który trafem był tam w bliskości, słysząc takoż o niebezpieczeństwie księcia, przyłączył się do nich i ten traf największą zwać można opatrznością, gdyż temu najwaleczniejszemu rycerzowi książę jedynie życie winien. On mimo zmroku, który nie dozwalał drogi rozeznawać, i mimo tego, że sam już był w głowę ranny (co obwinięcie twarzy poznać dało), doprowadził aż na miejsce naszych ułanów, gorliwością swoją dodał im odwagi i wpadłszy z nimi wpośród kozaków, pałaszem drogę sobie otworzył, piersiami swemi zasłonił księcia (którego po błyszczącym krzyżu poznał, bo twarzy krwią zalanej rozeznać było niepodobna) i tem heroicznem poświęceniem się dał czas rannemu księciu uchylenia się i wyjścia z tej utarczki. Noc takoż była nam pomocą i szczęściem; księcia przed kozakami ukryła. Tracąc niezmiernie wiele krwi, nie miał już siły bronienia im się dłużej i odszedłszy o kilka kroków, padł pod drzewem i zemdlał zupełnie. Ów zaś żołnierz nieznajomy, cuda tymczasem waleczności dokazując, wspomagany od naszych ułanów, po długiej i krwawej potyczce potrafił kozaków rozpędzić; ale niestety pokłuty i raniony okropnie, padł ofiarą gorliwego swego poświęcenia się. Naszych ułanów kilku zginęło, a ci, co zostali, nie widząc już nieprzyjaciela i bojąc się, aby w większej sile nie wrócił jeszcze, cofać się umyślili, nie wątpiąc, że księcia pułkownika już przy naszem wojsku znajdą. Niemało się zasmucili, gdy zamiast tego, opodal od miejsca, gdzie bitwa ich była zapędziła, księżyc z obłoków się dobywszy, dał im poznać pod drzewem zemdlonego tegoż księcia, którego w pierwszym momencie już bez życia rozumieli; lecz poznawszy, że w mdłościach tylko zostaje, chustką naprędce największą ranę obwiązali i wziąwszy go na ręce nieśli aż do wioski, która szczęściem niezbyt daleko jest placu bitwy; do pierwszej chałupy zastukawszy, sta-