Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cznych i mających chęć podobania się, składało to społeczeństwo; pokoje dobrze oświecone, poukładane były w taki sposób, iż wchodząc zaraz wygodnie każdemu i miło być się zdawało; kolacja wyborna, jednem słowem, wszystko się zjednoczyło, iżby ten wieczór jak najprzyjemniejszym dla każdego uczynić. — Po herbacie, Starościc siadł do klawikortu i gdy walca tylko napomknął, hurmem się ruszyli, stoły, stołki poodsuwali i nieznacznie każdy się przysuwał do tej, do której miłość, próżność, wabność i tysiąc innych skrytych sprężyn społeczeństwa go ciągnęły. Ludomir, chcąc wszystkich uprzedzić, leciał przez salę, by Malwinę do pierwszego walca zamówić, ale nieszczęściem wstając stołkiem zaczepił i tryumfalnie rozdarł suknie Dorydy. — Już też nic tak niezgrabnego nie widziałam w życiu, jak od niejakiego czasu jesteś, Ludomirze (wrzasnęła Doryda); idźże przynajmniej do kobiet księżnej i igłę mi z nitką przynieś, żebym tę oberwaną suknię zaszyć mogła, bo inaczej, z łaski tej niesłychanej niezgrabności, wcale tańcowaćbym nie mogła. — Darmo, nie było co mówić, trzeba było pójść po igłę. Zaspane panny księżnej nie prędko igłę nawlec mogły, a co gorzej, że gdy tę nieszczęśliwą igłę przyniósł Ludomir i myślał, że oddawszy ją, już przecie wyrwać się będzie mógł, Doryda koniec swojej sukni trzymać mu kazała, żeby łatwiej ją było zaszywać tej damie, która się tego podjęła. Tymczasem Malwina na zabój z majorem Lissowskim tańcowała, a gdy nieborak Ludomir, z swojej pokuty uwolniony, przysunął się do niej, znalazł ją na wszystkie tańce do samej kolacji zamówioną. Młoda wesołość księcia Melsztyńskiego z nieuważną obojętnością zwykle brała codzienne trafy życia; ale tego wieczora, nie wiem dlaczego, przeciwności tak mu były dotkliwe, że nie mogąc tańcować z Malwiną do drugiego poszedł pokoju i siadłszy na sofie, przeciwnie swemu zwyczajowi niemal smutnie dumać zaczął. — Nasza Malwina, której biała, lekka jak wiatr suknia i wieniec z szkarłatnych maczków niewypowiedzianie były do twarzy, osobliwie ładną była tego wieczora, i może dlatego osobliwie była wesoła. Otoczona młodzieżą, więcej mówiąca jak zwyczajnie, dużo tańcowała i szczerą zajęta była wesołością. Wtem wieniec maczków zsunąwszy się trochę, zawadzać jej zaczął, i chcąc go poprawić, poszła do zwierciadła, które nad kominem w drugim było pokoju. Spojrzawszy w zwierciadło, Malwina, dziecinną ledwo że nie powiem radością uśmiechnęła się, widząc się tak ładną, ale w ten moment, nie wiedzieć skąd, Krzewin jej się