Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

moją, we wszystkie uczucia i myśli wcisnęła się nieznacznie, tak łagodnie, żem sam nie postrzegał, jak gwałtownie nademną panuje. Alić dziś rano... o lube i okrutne wspomnienie! zapomniawszy wszelkiej rozwagi, nie pomnąc na tę okropną granicę, która dzieli na zawsze Ludomira od Malwiny, u nóg jej moje nieszczęsne wyznałem kochanie! Matko, posłuchaj dalej! W jednem spojrzeniu, w jednym słowie, przez nią wyrzeczonem, dostrzegłem, poczułem raczej, że ta Malwina, ta uwielbiona, Boska Malwina, przez powab serca swojego, mogłaby moją Malwina zostać! Niebo się otworzyło w tej chwili. — Nicem nie widział, nie myślał, nie czuł na świecie prócz tego, że ją kocham nad życie, nad siebie, nad wszystkich, nad wszystko[1]. Niestety! równie była zmienną jak zachwycającą ta chwila nieporównanego szczęścia; wspomnienia uczciwości natychmiast mnie z niej wyrwały. Pókim Malwinę zupełnie rozumiał obojętną, póty jeszcze w Krzewinie zostać mi się godziło, bom swoją tylko, a nie jej spokojność ważył i szczęście. Ale gdym dziś rano dostrzegł tajemnicę serca tego anielskiego... niestety! wszakże nigdy, nigdy Malwina być moją nie może! nigdy świetna, szlachetna, bogata Malwina losu swojego łączyć nie powinna z losem opuszczonego, bez stanu, bez imienia nawet, nieszczęśliwego Ludomira! — Matko! jechać trzeba. Jutro równo ze dniem, gdy Malwina jeszcze spoczywać będzie, Ludomir Krzewin opuści. Raz jeszcze może jeden, gdybym ją ujrzał, nicby mnie od niej oderwać już nie potrafiło. Dziś w wieczór jeszczem ją widział, jeszcze ten głos słyszałem, co jedynie do mego serca trafić umie; jeszcze z nią zachodzące ujrzałem słońce... niestety! ostatni raz w oczach moich tę tak lubą porzucało krainę, i na wschodzący księżyc ostatni raz z Malwiną patrzałem! Miljony gwiazd po niebieskiem iskrzyły się sklepieniu, z nią i z Wandą

  1. Styl uniesień, wyznań w tym liście (jak i później jeszcze niejednokrotnie), to styl St. Preux z Nowej Heloizy. Porównaj: „O Juljo! której nie zdolny jestem się wyrzec! o losie, którego nie mogę zwyciężyć!... Juljo, droga Juljo! I nie mielibyśmy należeć do siebie? Dni nasze nie miałybynam razem upływać? Moglibyśmy być rozdzieleni na zawsze? Nie, obym sobie nigdy wyobrazić tego nie był zdolny... Nie istnieje nie, nie, nie istnieje nic zgoła, czegobym nie uczynił, by cię posiąść lub umrzeć“ (L. 1, L. 26). „Przybywaj, duszo mego serca, życie mego serca, życie mego życia, przybywaj... Przybywaj pod ochroną tkliwej miłości, odebrać nagrodę twego posłuszeństwa, twojej ofiary; przybywaj, ażeby zeznać...“ i t. d. (L. 53). „O tęsknoto, o trwogo, o straszliwe bicie serca!... Ktoś wchodzi... ona to, ona! Poznaję ją, ujrzałem ją...“ i t. d. (L. 54).