Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ludomir wszystko w Krzewinie ożywił. Z nim przechadzki po kwiecistych dolinach i gajach pobliższych przyjemniejszymi Malwinie się zdawały. Nikt lepiej od niego przedzierać się nie umiał w najgęstsze parowy, by jej lilij polnych nazbierać, których zapach szczególnie lubiła, i Malwina mimowolnie czuła (choć sobie jasno nie tłumaczyła tego), że gdyby te lilje w palących znajdowały się przepaściach, toby Ludomir równie i tam po nie skoczył, gdyby Malwinie ich się zachciało. Nigdy głos Malwiny lepiej się nie wydawał, jak wtórowany głosem Ludomira, i kiedy razem śpiewali[1]: „Dunque mio bene, ta mia sarai, si cara speme io tua saro...“, lub co podobnego, Malwina, istotnie szczęśliwa, zapominała, że jakiekolwiek troski mogą być na świecie. Talentom swoim większego dodawała starania, widząc, jak miłemi zdawały się być Ludomirowi. Przy nim pierwszy raz doznała przyjemności, którą nabyte wiadomości sprawić mogą; często z Ludomirem rozmawiała o tem, co czytywała. Zwyczajnie równie widzieli i równie o rzeczach sądzili; lecz kiedy czasem Ludomir sprzeciwił się Malwinie, to i w tem przyjemności jakiejś doznawała. Miło jej było słuchać Ludomira, miło jej było uczyć się od niego tylu nieznanych wiadomości; on pierwszy w życiu myśli jej rozumiał, uczucia zgadywał, imaginacji nie gasił i serca, głęboko gdzieś schowanego i nawet zimną zwykle okrytego zasłoną, jak nikt w świecie, domyślać się umiał.

Ludomir, który kochał wszystko, co Malwina kochała, lubił, co tylko ona lubiła, nietylko jej, lecz łatwo i w krótkim czasie wszystkim w Krzewinie przyjemnym i dogodnym stać się potrafił. Rady i domowe lekarstwa ciotki, których mu obficie dodawała na chorą jego rękę, z wdzięcznością przyjmował, choć ich nigdy nie użył. Z Wandą po górach biegał na wyścigi, i wieczorami, gdy na tarasie przed domem wszyscy zebrani siedzieli, na prośbę jej niejedną o strachach opowiadał historją. Alisi maliny i poziomki najpierwsze przynosił. Wszystkim domowym drogim był nadzwyczajnie, bo w nim widzieli wybawiciela ukochanej sobie pani; ale Marcin, stary kamerdyner, szczególniejszy miał jeszcze do Ludomira afekt, bo choć zawsze o czem innem myśląc, uprzejmie jednak przysłuchiwał się czasem długim jego opowiadaniom, od których cały dom uciekał.

  1. śpiewali – w rp A po wyrazie tym słowa: „te tak ładne włoskie duetta z opery Romeo et Juliette: Dunque“ i t. d., albo Da te, il mio caro tutte le pene oblio...“