Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy na omdlone łza z oczu perłowa
Upadła kwiaty, jakby kropla rosy!

Wówczas, chcąc wiedzieć, co było przyczyną
I skąd takowa wzięła się odmiana,
O moja, rzekłem, nadobna Halino!
Powiedz, co znaczy ta łza niespodziana?

Westchnęła, potem z uśmiechem podobnym,
Jakim cierpliwość w żalu się rozśmieje,
Paltrzaj, zawoła, w tym wianku nadobnym,
Jak krótka chwila przyćmiła nadzieje!

Wiosny nadzieje, co kwitną na łące,
I ranna młodość, podobne są sobie,
Pyszną obydwie pięknością błyszczące,
Równe w trwałości, równe i w ozdobie.

Snuły rozkosze dnie młodej Teony,
Wśród grona pustej szalała młodzieży,
Alić w okropne uderzano dzwony,
Czytam na grobie: — Teona tu leży. —

Co wczoraj losem stało się Teony,
To dzisiaj może czeka twą Halinę,
Osądź-że teraz, o mój ulubiony!
Jeśli nie słuszną mam smutku przyczynę.


Nigdy, jak tego wieczora, głos Malwiny przyjemniej się nie rozlegał. Na prośbę siostry, gdy strofę ostatnią raz jeszcze powtarzała, szmer taki, jak gdyby ktoś na tarasie pod oknem chodził, Malwinie słyszeć się zdało, co raptownie przerwało jej śpiewanie. Malwina ucichła, Wanda podług zwyczaju bać się zaczęła; potem obie, dodawając sobie męstwa, odważyły się wejść na balkon, lecz noc tylko czarną tam znalazły. Grube obłoki, deszcz jeszcze i grzmoty wróżące, niebo całe zaciągnęły; cichość zupełna w powietrzu panowała (jak zwykle przed największemi bywa nawalnicami) i słowik na bliskiej topoli, miłosne swe nucąc tony, jedynie powszechne przerywał milczenie.
Pewnieśmy się omyliły, rzekła Wanda, rozumiejąc, że hałas jakiś słyszymy; tu żywej duszy niema, ciemno okropnie, i ponieważ nie-