Przejdź do zawartości

Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ty tatrzańskie. Na zachód widać Kalwaryą[1] a bystre oko dostrzega nietylko kościół i klasztor, ale nawet kapliczki rozrzucone na dolinie. Na przeciwległéj górze stérczą zwaliska zamku Lanckorony[2], a na południowo-zachodniéj granicy widokręgu rysuje się poważna Babia góra. O z jakiémże uniesieniem witamy ów świat tajemniczy, krainę cudów i marzeń, na któréj progu stoimy!

Ale zanim ten próg przestąpimy, zanim nasz wózek stoczy się w głęboką dolinę do stóp tych gór, co tak nas wabią niepojętym urokiem, obejrzyjmy się po za siebie, gdzie w obszernéj dolinie rozłożył się Kraków. Jakże wspaniale, jak poważnie i pięknie przedstawia nam się ów sędziwy gród Piastowy, z wyniosłemi wieżami kościołów, z basztami i murami wawelskiego zamku! Pożegnajmy go ostatniém spojrzeniem, bo z mogilańskiéj góry po raz ostatni widziéć go mamy. Nam się uśmiécha nadzieja nowych widoków i wrażeń, my za jéj dążymy skinieniem; ale stara przyjaźń, ale kącik rodzinny ma także swój urok i niepodobna rzucać ich obojętnie, bez żalu. A więc żegnaj nam, stary Krakowie! Trzeba w dalszą ruszać drogę, bo dészcz ustał, ucichły grzmoty, powietrze się ochłodziło, łąki i gaje orzeźwione kroplistą kąpielą, świéższą, żywszą jaśnieją zielonością, wydając woń balsamiczną. Niebo przed chwilą zasute chmurami, wypogodziło się zupełnie i tylko tu i owdzie przeciągają leciuchne fantastycznych kształtów obłoczki, ozłocone łagodnym blaskiem zniżającego się ku zachodowi słońca. Okolica za Mogilanami coraz piękniejsza, wyborny gościniec wysadzony topolami prowadzi przez wieś Krzywaczkę i Izdebnik, z pięknie położonym na wzgórzu dworem, do Suchéj i Makowa. To najprostsza, najwygodniejsza droga do Babiéj góry. Ale my, dowiedziawszy się jeszcze w Krakowie, że w Suchéj właśnie wybuchła cholera, idąc za życzliwą radą, umyśliliśmy ominąć to miejsce, aby się nie narazić na niebezpieczeństwo. Nie dojeżdżając więc do Izdebnika, zwróciliśmy się uboczną drogą do Sułkowic, gdzie radzi nieradzi, musieliśmy stanąć na nocleg, jakkolwiek słońce jeszcze nie zaszło, gdyż do najbliższéj karczmy nocą chyba zdążyćby można było, a tu znowu nad górami zaczęły się gromadzić chmury, grożąc dészczem wcale niepożądanym na drodze górskiemi potokami porozrywanéj. Brzydka to wieś Sułkowice; zamieszkana jest przez samych prawie kowali robiących gwoździe, których kuźnie buchające dymem i iskrami, uwijający się śród tego okopciali czarni robotnicy, huk i łoskot ogłuszający, nadają téj osadzie jakieś podobieństwo do cygańskiego koczowiska. Wylewy okolicznych rzeczek kilka razy do roku zatapiają tę wioskę w nizinie położoną; woda dostaje się nawet do wnętrza pięknego murowanego kościołka i znaczne tam zrządza szkody. Zajechawszy przed nędzną karczmę, pytamy arendarza czy jest osobna stancya na noc? Żyd odpowiada że niéma gościnnéj izby i że nie może nas przenocować. Zakłopotani, naradzamy się co począć, gdy wtém ogromny, barczysty mężczyzna, siedzący przed karczmą, zbliża się do nas i pół po polsku pół po niemiecku wypytuje się co my za jedni? zkąd i dokąd jedziemy? Nareszcie zaczyna szwargotać z arendarzem i po chwili powiada nam że jest stancya. Dowiedzieliśmy się późniéj, że to był leśniczy z sąsiedniéj wsi, całe dnie przesiadujący w karczmie i naturalnie zostający w najpoufalszych stosunkach z arendarzem. I taki jednak protektor przydał nam się w potrzebie; gdyby nie jego pośrednictwo, musielibyśmy byli nocować pod gołém niebem. Zanim wyprzątniono brudny, zaduszny pokój, przeznaczony dla nas, weszliśmy do izby szynkowéj, w któréj, na szczęście, nie było nikogo. Zaraz za nami wtoczył się i nasz opiekun, zasiadł za stołem i rozpoczął rozmowę, zarzucając nas najnieznośniejszemi pytaniami. Znudzeni tą gadaniną, nie mając nadziei pozbycia się prędko natrętnego gościa, wyszliśmy przed karczmę, gdzie siedział nasz furman i kilku

  1. Miejsce słynne odpustami które parę razy do roku ściągają tłumy pielgrzymów. Mikołaj Zebrzydowski około r. 1600 fundował Kalwaryą; ztąd jej nazwa: Zebrzydowska.
  2. Lanckorona, zamek niegdyś obronny, wystawiony przez Kaźmirza W., spalony przez Szwedów r. 1655, potém znowu odbudowany, po różnych kolejach obrócony w gruzy, których szczątki widać dotąd.