Przejdź do zawartości

Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cznie niższe pasmo, zwane Niższe Tatry, a daléj jeszcze po za niemi, po nad niemi piętrzą się mgłą niebieskawą obleczone góry zachodzące w głąb Węgier. Kilkomilową przestrzeń pomiędzy Tatrami a Babią górą zajmuje żyzna, malownicza dolina orawska; rozsiane po niéj wsie i kościoły śród uprawnych pól, łąk i lasów, urozmaicają piękny krajobraz. Widać tu na skalistém urwisku mury zamku orawskiego, jednego z najstarożytniejszych w Słowiańszczyźnie, był bowiem zbudowany w połowie IX wieku. Z Orawą łączy się od wschodu piękna dolina nowotarska; znający położenie, dostrzegają nawet bielejące pod samemi Tatrami miasteczko Nowytarg. Daléj jeszcze ku wschodowi widać zębate szczyty Pienin, a przez perspektywę można rozpoznać dokładnie czerwone mury Czorsztyna i węgierski zamek Niedzicę. Kraków widzieliśmy gołém okiem, a przez perspektywę rozróżnialiśmy pojedyncze części miasta i wieże kościołów, widzieliśmy stary Wawel, Zwierzyniec i mogiłę Kościuszki. Od północy i zachodu widok, jakkolwiek nie tak wspaniały i urozmaicony, zato niezmiernie rozległy i piękny w swoim rodzaju. Tu w przepaścistéj głębi roztacza się przed nam, labirynt gór, dolin, wąwozów najrozmaiciéj poplątanych. Ów szczyt wyniosły na którym stoimy, króluje nad wszystkiém; inne góry w porównaniu z nim; to pagórki, a rozległe doliny, to jakby wązkie przesmyki pomiędzy niemi. Dolina Skawicy wije się długą zieloną wstęgą śród czarnych lasów. Daléj nieco ku wschodowi, w obszernéj międzygórskiéj dolinie, bieleje miasteczko Żywiec nad Sołą, niby wąż srébrzysty wijącą się w niezliczone zakręty. Długo błądzi oko po tych nieprzeliczonych grzbietach gór, po największéj części ciemnemi borami okrytych, których pasma w kierunku zachodnim ciągną się aż do Szląska i pośród których kryje się Wisły kolébka. Im daléj biegnie wzrok, żadnéj nienapotykający przeszkody, tém bardziéj zniżają się i płaszczą góry, przechodzą w pagórki, nieznaczne garby, nareszcie nikną zupełnie, a poza niemi roztacza się rozległa równina, któréj granicą sandomiérskie wzgórza i święto-krzyzkie góry, rysujące się niepewnie na widokręgu. Przy zupełnéj pogodzie i przejrzystém powietrzu widać ztąd Jasną górę, jak nas zapewniano; my jednak nie widzieliśmy jéj mgła, nie pozwalała rozróżniać tak oddalonych przedmiotów.
Pomimo że słońce jasno świéciło, powietrze się nie ocieplało, wiatr ostry nie ustawał, a zimno było tak przejmujące, że stojąc przy wielkim ogniu, ciągle zasilanym suchemi gałęźmi kosodrzewu, drżeliśmy od zimna. Jakżeby się teraz zdała herbata! Nie spodziéwając się takiego zimna, nie myśleliśmy wcale o gotowaniu jéj na szczycie Babiéj góry; przypadkiem więc tylko w koszyku z żywnością znalazł się garnczek, mieliśmy przypadkiem także trochę herbaty i kilka kawałków cukru. Poczciwy leśniczy poszedł z góralem po wodę do źródła na orawską stronę, gdzie góra nie jest tak przykrą jak od północy. W godzinę potém już wrzała woda, a herbata, lubo dosyć cierpka, bardzo nam jednak smakowała i rozgrzała nas zupełnie.
Ale trzeba było nareszcie pożegnać się z Babią górą, była już bowiem 6-ta godzina, a do spuszczenia się na dół potrzeba najmniéj trzech godzin. Raz jeszcze obeszliśmy szczyt dokoła i zwolna zaczęliśmy schodzić na dół, zatrzymując się co chwila, bo nie mogliśmy oderwać oczu od Tatr, które na pożegnanie przedstawiały nam się w uroczym blasku, oblane promieniami słońca, jakby ogniem bengalskim. Lecz i z najcudniejszym widokiem rozstać się trzeba, gdy się słyszy huk grzmotu, ostrzegający o zbliżającéj się burzy. Tak było niestety i z nami: burza i dészcz jakby się zmówiły aby nas ścigać i wygnać coprędzéj z ulubionego sobie siedliska. Zaledwie obronną ręką wyszliśmy z niemiłego wcale spotkania z nawałnicą, aż oto znowu grozi nam burza, która cichaczem zebrała się na zachodzie i całkiem niespodzianie zahuczała grzmotem. Zanim doszliśmy do siodła, niebo dotąd prawie zupełnie pogodne, zasunęło się chmurami, Pół-Babie utonęło we mgle, która wkrótce i Zamek diabelski smutnym owinęła całunem. Jeszcze na szczycie, przez wzgląd na dość już spóźnioną godzinę, zmieniliśmy plan dalszéj podróży. Słuchając życzliwéj rady leśniczego, postanowiliśmy nie puszczać się przez Pół-Babie i inne grzbiety, jak był początkowo zamiar, lecz powrócić