Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jéj zgrabnym i zwinnym ruchom gdy się krzątała aby nas poratować w biedzie. Nie chcąc się zatrzymywać długo, nie gotowaliśmy tu nawet herbaty do któréj był wielki apetyt, lecz napiliśmy się trochę wina. Resztą poczęstowaliśmy starego gazdę. Ale jakież było nasze zdziwienie, gdy on zaledwie przytknąwszy do ust szklankę, podał ją swemu synowi, dorodnemu chłopakowi; ten skosztował i znowu podał drugiemu, ów innemu i tak szklaneczką wina obczęstowali się wszyscy. Takąsamą koleją poszedł kawałek chleba który wszyscy pomiędzy siebie rozdzielili. Ta patryjarchalna wspólność pożycia, prawie mnie rozrzewniała i nadzwyczaj miłe czyniła wrażenie. Byliśmy tak zajęci jakiém takiém przebraniem się i zabezpieczeniem od deszczu na dość długą drogę jaka nas jeszcze czekała, że nikomu na myśl nie przyszło ofiarować jakiś pieniężny datek gościnnéj szałasowéj osadzie, czego dotąd żałuję. Oni jednak najmniejszéj do tego nie okazywali pretensyi, żegnali nas przyjacielsko, życząc szczęśliwéj drogi i zapraszając na drugi raz do swego szałasu.
Gdyśmy wyjechali, deszcz ustał, ale powietrze bardzo się oziębiło. Droga do Bukowiny zawsze błotnista i porozrywana wybojami, zrobiła się teraz jeszcze przykrzejszą; biedne konięta ślizgały się po błocie, a tu ani sposób im ulżyć, bo wszędzie głębokie kałuże i bagna, tak że wysiąść niepodobna. Zimno stawało się coraz dokuczliwsze w miarę jak zbliżaliśmy się do Bukowiny, gdzie jak nam powiadano, padał zrana grad gruby i gęsty.
Nie potrzebuję podobno mówić z jaką radością stanęliśmy w Zakopaném, a odpoczywając po całodziennych trudach w suchéj i ciepłéj izbie, przypominaliśmy sobie nawzajem wszystkie szczegóły odbytéj wycieczki, która choć nie zupełnie się powiodła, dała nam prze-