Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głe, oczy czarne, cera blada, smagława, wzrost średni, postawa nadzwyczaj wysmukła i giętka. Ale w tych rysach tak miłych, w tych oczach łagodnych i spokojnych na pozór, przebija usposobienie namiętne i gwałtowne. Nie mają oni tego poczciwego, serdecznego i otwartego wyrazu jak nasi Podhalanie.
Opuściwszy szałas, oglądaliśmy się z żalem na te groźne turnie, które wkrótce mieliśmy stracić z oczu; ale niestety one same nas pożegnały prędzéj niż się tego spodziewaliśmy. Zakryły je grube chmury, które nad całą doliną zawisły niby czarna, dziwacznie udrapowana opona. Niebawem puścił się deszcz, zrazn był on drobny, ale wkrótce zamienił się w ulewę. Łatwo sobie wystawić w co się obróciła droga już przedtém błotnista. Miejscami brnęliśmy po kostki w rzadkiém błocie lub wodzie; do tego w lesie wszystkie gałązki świerków zamieniły się w rynny oblewając nas nie już kroplami, ale strumieniami deszczu. Z naszych kapeluszy zrobiły się dzwony po których spływała woda; przemokliśmy prawie do suchéj nitki. Szczęściem deszcz był ciepły, przy tém spieszny pochód krew rozgrzewał; nie było więc obawy przeziębienia. To téż wesoło odbywaliśmy tę miłą przechadzkę, byliśmy wszyscy dobréj myśli i żartowaliśmy sobie z pięknéj drogi która w dolinie Białki zamieniła się w rzeczkę, płytką wprawdzie, ale płynącą dość żwawo. Przechodząc wczoraj po kamieniach nad potokiem, wybieraliśmy starannie miejsca żeby nie zamoczyć nogi, nieraz w zbytku ostrożności wzywaliśmy pomocy Macieja żeby się nie zachwiać i nie ześliznąć z kamienia. Dziś każdy przechód był dobry, każde z nas radziło sobie samo i przechodziło zręcznie po zmoczonych, a zatém oślizgłych kamieniach; pośpiech, chęć dostania się co prędzéj pod dach, ułatwiały wszystko.