Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiech, ale z kim, mój Boże, z kim? Będę tu nocowała, żeby się dowiedzieć.
— Cóż cię obchodzi jakiś Szmurski? — odparła obojętnie Kazia.
— Nie wiesz? On jest po słowie z cioteczną siostrą doktorowej Downarowej. Łapali go przez trzy karnawały, teraz triumfują!
— Więc co? Nie rozumiem jeszcze bardziej, co cię obchodzi narzeczony ciotecznej siostry jakiejś doktorowej. Czy ona ci krewna?
— Ta jędza! Jeszcze może co? Alebym im dopiekła — możeby zerwali!
— Pani Marto — troszczysz się i frasujesz o bardzo wielu! — rzekł sentencjonalnie Radlicz.
— Idź pan — dowiedz się, kto tam jest z Lolem.
— A co ja za to dostanę?
— Obiecam panu, co pan chce.
— Obiecam! — gwizdnął. — Anim taki młody, anim taki stary, aby mnie obietnice nasyciły.
— Cyniku!
— Do usług! — odparł z ukłonem.
— Julku! — zawołała pani Tunia męża.
Obejrzał się, ale kończył rozmowę z Andrzejem.
— Ostatecznie tak, jak rzeczy stoją, wadjum złożyć trzeba i rudera zwali mu się na łeb. Ano, nie chciał mi wierzyć! Co ci trzeba? — spytał żony.
— Lolo Szmurski jest tam, w gabinecie — wiesz?
— Może być.
— Ale z kim, żeby się dowiedzieć?
— Zapewne z Kosecką! — odparł Andrzej.
— Jakto? Jeszcze z nią nie zerwał? Ohydne. One są pewne, że to skończone!
Andrzej ramionami ruszył.
— Jeśli są pewne, to i dobrze. O co więcej chodzi?
— Ach, żebym ja była pewna! Julku, dowiedz się.
— Ani mi w głowie! — i dalej mówił z Andrzejem.