Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Papier drżał w rękach i skakały litery, ale czytała, blada z wrażenia, pożerała słowa:
„Moje kochane dziecko, miałem w zeszły wtorek nielada niespodziankę. Wyobraź sobie, Stach Boguski się odnalazł, wrócił i był u mnie. Zmienił się bardzo, szczególnie duchowo. Zdziczał i sponurzał, mało co mogłem z niego wyciągnąć. Przywitał mnie sztywnie: chorowałem! mruknął i tyle. Nie spytał o babkę, o ciebie, o nikogo, o nic. Siedział zgarbiony, ze wzrokiem w ziemi, jak wilk. Chciałem mu zdać rachunki z administracji i folwarczku. Zaśmiał się, zerwał, papiery zgarnął i mruknąwszy mi: dziękuję, ukłonił się i wyszedł! Dziki człowiek. Szkoda! Za gorący był, spłonął i popiół został. Stracony. Dobrze, że stara Boguska nie dożyła tego powrotu!...“
Kazia nie czytała dalej. Zamknęła oczy, odrzuciła głowę na poręcz fotelu i jakby zmartwiała.
Wtem skrzypnęła klamka u drzwi i wszedł Andrzej.
— Narzekasz na zmęczenie, a nie idziesz spać! — rzekł, siadając na kanapce. — Jakaś ty mizerna. To nie karnawał, ale te twoje dobroczynne bieganiny tak cię męczą! Jak mi tak będziesz marnieć, to zabronię.
Wyprostowała się i rzekła.
— Otrzymałam list od ojca. Przeczytaj!
Wziął do rąk. Zrazu trochę znudzony, przy pierwszych słowach brwi zmarszczył i tak już chmurny doczytał końca. Potem przejrzał raz jeszcze i dziwnie się uśmiechnął. Oddał jej papier, sięgnął do kieszeni i podał jej wzamian kopertę czerwoną, mocno pachnącą.
— A ty przeczytaj to — rzekł, zapalając papierosa.
Było tam kilka słów po francusku, bez nagłówka i podpisu, ale treści tak erotycznej, że zwróciła mu ze wstrętem.
Roześmiał się.
— Zeszły się, jak obstalowane. Wrócił tedy ten twój ideał, a ja mam oświadczyny od Jarłowej. Szkoda, że nie wcześniej. Teraz nie mam ochoty.