Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z chaosu wrażeń pierwsza, naturalna, wszechpotężna siła młodości i życia zawrzała w niej pieśnią. Stach wrócił, jak wiosna wraca!
Wtem się wzdrygnęła, przerażona.
— Co ci? — szepnął za nią Andrzej. Oparty był ramieniem o jej fotel i dotknął był jej ręki.
— Przestraszyłem! — dodał i z poufałością męża posunął dłoń, aż do ramienia i pozostawił tak.
Uczyniła jej ta pieszczota wrażenie piętna gorącem żelazem, zacisnęła nerwowo zęby, by z bólu nie syknąć, nie zdradzić odrazy. Jemu gorąca fala krwi mignęła w oczach, pochylił się nieznacznie i musnął ustami po szyi. Poruszyła się i usunęła bez słowa, czuła tylko, że jej zimny pot pokrył skronie i w oczach pociemniało.
Markhamowa trąciła go wachlarzem i szepnęła z uśmiechem.
— Mógłby pan to czynić dyskretniej! Ręczę, że nawet kapelmistrz widział.
— Ale nawet arcybiskup nie znalazłby w tem nic grzesznego! — odparł podobnież.
— Cicho! — upomniał Markham, stróż form i pozorów!
Akt dobiegał końca, ostatnie tony, brawa, przeciągłe okrzyki, kurtyna zapadła, gaz zapłonął, ruch uczynił się w całym teatrze. Panowie w krzesłach jedni odeptywali nogi damom, przeciskając się do wyjścia, inni, plecami zwróceni do sceny, lornetowali, zamieniali ukłony ze znajomymi, których nie dostrzegli zpoczątku, w lożach wizytowano się. Miejsce Andrzeja zajęło zkolei kilku panów, ostatni Radlicz, który spojrzał na nią bystro.
— Nadwerężył panią szpetnie karnawał. Prawda, że ludzie, jakby się wściekli, tak hulają. Tylko jakoś amatorów na mężów brak. Do tego doszło, że mnie, mnie stręczą tę tam miljonową Majerównę.
— I bierze ją pan? — spytała ciekawie Markhamowa. — Bylibyśmy w sąsiedztwie, oni mają willę pod Grodziskiem.