Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobieta, ledwie odziana, z rękoma, obnażonemi po łokcie i białemi od mydlin, z twarzą szeroką, czerwoną, typowa, wesoła mazurka z zadartym nosem i siwemi, wesołemi oczami, widocznie rej wodziła i była adjutantem Kazi wśród tej armji maluczkich i biednych, bo dotarła pierwsza do „pani“ i śmiejąc się, wołała:
— A widzicie! Nie gadałam: Pani do nas się zjawi, co miała nas porzucić! O la Boga, a oni co pletli, a umarła, a chora, a zabili ją! A widzicie, a widzicie! Żywa i cała! Ja mówiłam: Co wy ta wiecie, jako państwo żyją — mają i oni swoje kłopoty i zajęcia. Cości jej przeszkodziło! Najgorszy ten pies Józefiak! To on gardłował — macie waszą magnatkę, pobawiła się wami i tyle ją będziecie widzieć.
Tu chłopcy roześmiali się chórem, a jeden najśmielszy zawołał:
— A pani Tomaszowa mu za to w pysk dała, a on tak zgłupiał, tak zgłupiał, że i nie oddał.
— Oddałby mnie! — krzyknęła Tomaszowa, czerwieniąc się. — A tobym tę chuchrę ostudziła!
— Była ci frajda, była! — chichotali chłopcy.
— To Józefiak znowu bez roboty? — spytała Kazia.
— Zwymyślał po pijanemu majstra, to go wyleli! Siedzi to zatracenie w stancji, na moją niedolę! — odpowiedziała inna kobieta. — Paniusiu złocista, nie karzcie mnie i dzieci za niego!
— Zaraz tam do was wstąpię. A rządca jest?
— Jest! — odparł stróż. — Ino Stasiak to już na Bródnie, i Sobieskie gospodarz wyrzucił.
— Rządca! — gwizdnął któryś z chłopaków.
— Zmykajcie! — zaśmiała się Kazia. — Dzieci, są tu jabłka, ale kto pacierza nie umie gładko, niech się na nie nie oblizuje. Ja się z rządcą rozmówię i zacznę egzamin od Ambrozików — słyszysz, Wicek, o gołębiach nie myśl, radzę ci.
Dziatwa pierzchła, kobiety przypomniały, że śmiecia pełno po stancjach, śmiecia, o które „pani“ zawsze wojuje i uspokojone, że Opatrzność ich nie