Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to tak prędko mnie spotka, nigdybym ciebie z Górowa nie puściła.
Kazia milczała, zmrożona śmiertelnie tym okrzykiem egoizmu. Za długoletnią poniewierkę los ją mścił, nie czuła triumfu z tego odwetu, tylko żal, żal, że nawet ta zmiana usposobienia macochy nie była uznaniem dla niej, tylko interesem.
— I żebyś choć dobrze trafiła. Poniewierają ciebie, a wiesz czemu? Bo nic nie masz!
— Ależ, mamo, jest mi bardzo dobrze! — zaprzeczyła Kazia. — Mój mąż wiedział, że nie mam posagu.
— Wiedział i wie i dlatego sobie pozwala. Ja już jestem poinformowana o wszystkiem. Tu, obok, zajmuje numer jakaś pani i odwiedzała mnie. Warszawianka — opowiedziała mi wszystko.
— Przy ojcu! — zawołała Kazia bez tchu.
— Nie, i ja mu jeszcze nic nie mówiłam. Aha, zdradziłaś się, nie chcesz, by ojciec się dowiedział.
— Tyle plotek krąży, poco ma się martwić ludzkiemi domysłami i oszczerstwami! Ja, doprawdy, jestem szczęśliwa!
— I miałaś minę szczęśliwą, tu siedząc przed chwilą. Myślałaś, że śpię. Moja droga — nie żądam od ciebie zwierzeń, zresztą poco! Żeby być szczęśliwą i dać sobie radę na świecie, trzeba mieć pieniądze albo stosunki, a ty nic nie masz. Dlatego nikt o ciebie nie dba, ani świat, ani mąż, ani jego rodzina. Stary nad tobą skakał, bo myślał, że syna wyciągnie od kochanicy, jak się to nie udało, i on się od ciebie odwróci — zobaczysz.
Umilkła, patrząc na młodą kobietę, haftującą przy świetle lampy.
— Powinnam powiedzieć wszystko twojemu ojcu! — rzuciła po chwili.
Kazia podniosła oczy.
— Niech mama tego nie czyni! — rzekła błagalnie.
— Powinnam — wtedy on w to wejrzy i ciebie stąd zabierze, a przynajmniej położenie twoje u Sa-