Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ponieważ zaś dla uproszczenia kardynalnej kwestji strojów miała kwawcowych i szwaczek sześć, a nigdy do żadnej nie przyszła na umówioną godzinę, bo zawsze jej coś przeszkodziło, więc sprawy te zajmowały jej większą część dnia i była zapracowana do obiadu, który miał być o piątej, a bywał, jak się zdarzyło.
Zwykle przyprowadzała z sobą znowu którą z sióstr lub z legjonu kuzynek, znowu gadały, gadały. Zwykle też wieczorem porywała się pani Tunia za głowę, spojrzawszy na zegar:
— Rany Boskie! Miałam być o szóstej u Jóźwickich, a to już siódma Leontyno, prędzej ubieraj mnie! Gdzie fularowa suknia? Żelazko do fryzowania mi grzejecie? Mój Boże, ja nie wydołam doprawdy! Głowę trzeba stracić w tym odmęcie roboty!
Albo porywała się o wpół do dziewiątej:
— Jezus Marja! A toć Julek na mnie czeka w teatrze. Na śmierć zapomniałam. Boże, gdzie się podziały białe rękawiczki? Bilet mi zostawił na wypadek, gdy się spóźnię. Gdzież ten bilet! Leontyno, gdzie klucze? Janie, leć po dorożkę. Spóźnię się! Ach, Boże!
Znając obyczaje domu, Andrzej był pewny, że o czwartej nikogo nie zastaną. Zadzwonił i sięgał ręką po kartę, gdy lokaj drzwi otworzył.
Ale Jan się usunął i nisko ukłonił, a zdaleka już słychać było głos Tuni.
Wyjrzała i skoczyła z powitaniem:
— Nareszcie! Chodźcie! Jest mama i dziewczęta. Ta wyprawa mnie dobije! Głowę tracę i nóg nie czuję. W tej chwili wracamy ze sprawunków. Od jedenastej na mieście! Kaziu, pomóż nam!
— A my od dwunastej z wizytami!
— Wiem, wiem! Byliście u Wolskich. Panny już cię ogadały.
Zwróciła się do Andrzeja:
— Nie mógł się też pan z którą ożenić? Byłoby o jedną jędzę mniej!
— A o jednego męczennika więcej! — odparł.