Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyszliśmy z żoną złożyć wujostwu uszanowanie! — odparł Andrzej, pochylając się do ręki ciotki.
— Jak się masz, witam, jakżem rada! Pozwól się uścisnąć, moje śliczne dziecko. Objęła Kazię w ramiona, przytuliła do łona, potem przyjrzała się jej uważnie.
— Ślicznąś wynalazł sobie kobietkę, co za cera zdrowa, niema to jak wiejskie dziewojki. Jakże ci się podoba w Warszawie, pozwolisz starej ciotce nazywać się po imieniu.
— Ależ, ciociu, dziękuję za tę łaskę! — odparła Kazia.
Wejście Dąbrowskiego wznowiło powitanie. Ten ze staroświecką galanterją ucałował nową siostrzenicę w rękę, powiedział, że jest jak róża, i — zapytał, jak jej się podoba w Warszawie.
Potem usiedli na sztywnych fotelach i rozmowa się rozstrzeliła. Dąbrowski zaczął rozpytywać Andrzeja o interesa, Dąbrowska zabawiała Kazię, a raczej ściągała z niej egzamin.
— Słyszałam, żeś odprawiła Janów? Kogoż masz na ich miejsce! O kucharki strasznie trudno. Czy kontrolujesz ją trochę? Byle poczuła, że pani młoda nie zna się na cenach, obdzierają na każdej marchewce.
— O ile mogę, sprawdzam!
— Jakże? Ile płacisz drób? A masło? Moje dziecko, to nie dość wiedzieć, że kaczka cztery złote, a kura rubla, ale jaka kaczka, jaka kura! Na to trzeba lat doświadczenia. Nie chwalę się, ale jak ja się na tem znam! Ha, czterdzieści lat jestem gospodynią. A masło?
— Masło mi ojciec przysyła.
— Dobre? Centryfugowe? Poproszę cię o próbkę, może i mnie ustąpisz. Masło to grunt, to zdrowie. Zapasy na zimę będziesz pewnie robić, służę ci radą we wszystkiem. Spytaj o konserwy Dąbrowskiej! A twoi panowie wybredni, o znam ich, ci mają smak i gust. Naturalnie w miodowych miesiącach wszystko się gospodyni wybacza, ale potem rachuj na mnie, ja