Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świat boży wyglądał, albo usta do szpary przykładał i jak pijak, rzeźwiący podmuch w piersi wciągał. Ale najsroższy był namysł nad tem co go w chacie czekało po uwolnieniu. Już i spać mu się odechciało z nudy i niepokoju. Plecionkę dla Szauklisa skończył i chodził od ściany do ściany, jak zwierzątko dzikie w klatce. Nareszcie pewnego wieczora Szauklis mu drzwi otworzył.
— No, odsiedziałeś swoje. Możesz ruszać do domu.
Chłopak wyleciał, jak szalony, na dziedziniec, ale już za wrotami na drodze stanął, niepewny, co robić dalej.
— Marcinku — ktoś go z boku cicho zawołał.
Obejrzał się. Była to Rozalka, czatowała snać na niego tutaj.
— Biedaku, przepraszam ciebie — rzekła z widocznym żalem. — Za mnieś tak pokutował. Żebym wiedziała, że tak ci się nie powiedzie, samabym poszła.
Chłopak głowę zuchwale podniósł.
— Ot gadanie! Czy tobie, kobiecie, w to się wdawać? Mnie co innego, mężczyźnie. Powiadasz, nie powiodło się? Jakto? Albo mi kto papiery odebrał? Oho! Na miejsce odstawiłem. A że w skórę wziąłem, to co? Alem się nie wygadał! Jak drugi raz poślesz, to jeszcze lepiej się sprawię, bom już praktyk. Drugi raz to mnie nie wsadzą do jamy. Tak mi zbrzydła, że nie opowiedzieć!
Otrząsł się, jak pies po kąpieli i szedł razem z nią ku Karewiszkom.
— Służbę to stracę niezawodnie, ale najgorsze