Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ot, wielka sztuka wyśledzić!
— Niewielka ale ja nie chcę — rzekł Krystof ponuro. — Do czasu... — dodał po namyśle.
Do izby rozbawiony, schrypnięty wpadł Szluguris. Spojrzał na nich i Jodasa za czuprynę chwycił.
— Ty, czarny meszka (niedźwiedziu), coś z gospodarzami zasiadł, jakbyś wójtem był, dalej do tańca! I na ciebie, Wawer, dziewczęta czekają: Chodź hulać!
Krystof coś zamruczał, łyskając złowieszczo oczami, kapitan ramiona wzniósł.
— Ja ta odwykł na trawie, jak cielę, hasać i waszych tańców zapomniał.
— Uhu, a Gedrajtys nie umie polki i kadryla! Chodź, pokaż się!
Pociągnął go za ramię do sieni. Tam Maryjka, rozbawiona i śmiejąca, zaczepiła go pierwsza:
— Szwagierku, szwagierku, do tańca mnie proś, a ja ci pokażę na księżycu coś!
Roześmiał się, hożą bratową wpół objął i ani się spostrzegł, jak hasał z drugimi po zdeptanej murawie w takt niesfornych skrzypek Gedrajtysa.
— A co ty mi na księżycu pokażesz? — pytał, obracając ją, jak frygę.
— A cóż? Dziewczynę! Nie wieszże ty, że tam taka śliczna siedzi zaklęta?
— Za bardzo wysoko!
— To w Piłkalnisie pod ziemią, w pałacu druga siedzi i czeka.
— Za bardzo nisko!
— Takiś wybredny! Jest i trzecia, ot, Magdalenka!