Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zierał, aż wreszcie na Andrzeja skinął i kazał po brata iść.
W kącie szynkowni, między starymi, Krystof Jodas siedział, do nikogo się nie odzywając. Małemi łykami swój alus (piwo) popijał i rękami głowę podparłszy, ukośnie w okno na dziewczęta spoglądał. Widział swą Rozalkę, jak on, czarną i jak on ponurą Miała wielkie warkocze, w koronę na głowie upięte, a na sobie samodział wzorzysty i gorsecik. Ręce na piersi skrzyżowała i słuchała obojętnie żywej opowieści Maryjki. I widział też Krystof na plocie siedzącą dziewczynę, jak topola, smukłą, jasnowłosą, niebieskooką, z rozpuszczonemi warkoczami, co jej kolan sięgały, najpiękniej ubraną, najprzystojniejszą, najweselszą. Śmiała się do chłopców, co ją rojem otoczyli, ją, bogatego Szwedesa córkę jedyną. Jodas patrzał, aż od zbytniego natężenia mrużyły się jego oczy, od węgli czarniejsze, błyskające z jam głębokich, pod zaciętem, niskiem czołem. Tymczasem na dróżce od kościoła ukazali się oczekiwani.
Wawer szedł przodem, za nim Szluguris i Andrzej.
Gedrajtys w skrzypce uderzył smyczkiem, dziewczęta się porwały i skupiły, jak owce, w gromadę. Młodzi poskoczyli na powitanie, przez okna starzy wytykali głowy, a mężatki zachwycały się głośno. Tylko Rozalka została na miejscu i Magdalenka, nie opuszczając płotu, zawołała:
— Drugi Brodacz do nas idzie. Będzie czem u Didelisów komin wytrzeć!
— Czemuż u was ten Niemiec ze dworu, co do