Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A Didelisów Wawra nie pamiętasz?
— To ty? Anibym poznał! Skądże? Myślałem, że jaki Niemiec, rządca, do Szwedasa Magdalenki się podkrada.
— To się u was widzi?
— Ojoj! A ty skąd?
— Zdaleka, ze świata.
— A dawno?
— Dzisiaj wieczór. A ty skąd wracasz?
— Z roboty, ze dworu w Palandrach. Tydzień, jakem poszedł.
— Na gospodarce nie siedzisz?
— Niby to gospodarka! Jest na czem siedzieć, chyba psu albo kotowi — odparł chłop gorzko, ramiona wznosząc i ręką przed siebie wskazując.
— Ot tam, pod samą górą pół wiorsty mam płotu, a za płotem rośnie trzy kopy zboża i stoi chata, co chyba jeszcze polskie panowanie pamięta. Tyle mojej gospodarki...
Ponury był i ciągle zamyślony. Jakaś troska i zniechęcenie wyzierało mu z twarzy i ruchów. Przywitał ledwie dawnego towarzysza i prawie nań nie patrzał.
— Toście zbiednieli? — badał Wawer.
— A jużei! Inni się zbogacili. Ojciec zmarł, jakem w sołdatach był pierwszy rok. Niby to wasz Andrzej miał się ziemią opiekować i Maryjką. Ale Andrzej to takie ciasto. Ten się worał, tamten uchwycił, a on nic. Mnie sześć lat trzymali w Kijowie, w artylerji, a Rozalka w Kownie służyła u profesora jakiegoś. Płoty popalili, chata się rozwaliła, chudoba