Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żem nikomu wiary nie dochował. Przekonacie się, żeście krzywdę mi czynili.
— Ja was dawno przeprosić chciałam — szepnęła nieśmiało. — Nie chowajcie żalu! Takem w złości rzekła, niebacznie.
Wyciągnęła do niego rękę i spojrzała tak poczciwie prosząco, że Wawrowi krew gwałtownie nabiegła do serca.
— Rozalka — rzekł — byś wiedziała, jakaś mi ty miła!
— Nie godzi się wam tak mówić — upominała, cofając się.
— Ja wiem, ale żebyś chciała za mną pójść, tobym, dalibóg, tamto rzucił i podeptał...
Niechcący, niespodziewanie mu się to wyrwało.
Dziewczyna cofnęła się jeszcze dalej i potrząsnęła głową.
— Żartujecie, bo wiecie, żebym od swoich nie poszła — rzekła spokojnie.
A wtem od drogi gruby głos się rozległ:
— Toci państwo dopiero! W powszedni dzień od rana na amorach trwają!
Wawer się obejrzał: Krystof to był.
— A tyś gdzie dotąd siedział? Siostra twoja mówiła, żeś do Ramuniszek na robotę poszedł.
— Skąd ta głupia ma wiedzieć? Do żadnych Ramuniszek nie chodziłem, alem w twojej stodółce nocował i zaspał.
— A kłamiesz, bom w stodole był i ciebie nie widział — odparł Wawer, wstając i wychodząc do niego.